"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 18 grudnia 2014

Dzień sto czterdziesty ósmy- come on, please help me dr Dick.

Znacie grupę E-rotic? Nie? To pewnie nie znacie też ich hitu "Help Me Doctor Dick". Czy jest czego żałować- oceńcie sami. Nawiązuję, bo imię Dick, a właściwie jego alternatywne znaczenia dobrze pasują do Szefa. Jak więc się domyślacie, dziś notka o nim. I, uwaga, będzie dziś nowość, o której chyba wcześniej nie pisałem opisując moje przygody z nim.
Jednak zaczniemy czymś bardziej tradycyjnym na rozgrzewkę. Jako krótki wstęp do tego- rano był wielki bulwers w biurze i jednoczenie się w bólu z ludźmi protestującymi przeciwko utylizacji śmieci przez firmę utylizującą je od kilku lat. Bo jak tak można truć środowisko. Kilka godzin później wyszedł nowy temat, który zapoczątkował Szef- reklamówek foliowych. Akurat był w sklepie na zakupach, nabrał X rzeczy, kasjerka mu skasowała i powiedział, że chce reklamówkę, żeby zapakować. No ok, 10 gr się należy. Szef:
-A to nie, to ja rezygnuję z zakupu, bo nie byłem przygotowany na dodatkowy wydatek.
Tak więc gościówka dała mu już tą reklamówkę dla świętego spokoju. Ogółem mówi, że zawsze tak robi, żeby nie płacić za siatki. Jak bardzo to żałosne, opiszcie sobie sami, ja tylko podkreślę, że dla niego utylizowanie śmieci jest złe dla środowiska, ale wyżebrywanie plastikowych toreb zamiast noszenia swojej jest ok.
Zaraz po tym byliśmy umówieni na naradę. Znowu z szyszkami, w sensie wojskowymi. Tym razem nie pytali o moje dopuszczenia. Szczególnie, że od ostatniego razu kiedy o nich pisałem parę razy się widzieliśmy i współpracowaliśmy przy różnych rzeczach i w miarę mnie zaakceptowali. Nawet jakieś papiery jak przekazują na szkoleniach, to z premedytacja mi do łapy dają, a nie Szefowi. Tak, oni też go nie lubią.
Są więc oni, jesteśmy my i jakieś przystawki z sąsiednich wiosek, małych urzędów. Siedzimy i dyskutujemy różne plany różnych zamierzeń, dostajemy tony dokumentów, ogółem nudno jak cholera. Więc co chwilę każdy opowiada różne historie jako dygresje od dygresji, czy rzuca żartami zagryzając ciastkiem (mega dobre ciastka mieli). Tak więc śmiejemy się, a Szef poczuł się odstawiony na boczny tor. Doszedł więc zapewne w swojej główce do wniosku, że warto rzucić jakimś żarcikiem, czeka tylko na okazję. I ta niestety się nadarzyła.
-No więc stoję -opowiada jeden porucznik- i rozbieram ten filtr paliwa…
-A GDZIE JE ROZBIERASZ?! -wykrzyknął Szef zadowolony z okazji.
-Co?
-No mówiłeś, że je rozbierasz, hehe, to gdzie je rozbierasz?
-Jakie kurwa je?
-No właśnie, hehe jakie? -tak to Szef.
Nikt się oczywiście nie zaśmiał. Posiedzieliśmy chwilę w ciszy i po niej kontynuowaliśmy słuchanie o rozkładaniu filtra paliwa. Nie mija jednak zbyt wiele czasu, gdy Szef niezrażony swoją porażką postanowił spróbować szczęścia znowu.
-No więc czaicie -mówi urzędnik z jednej wioski- ja ledwo już trzymam się na nogach, a ta dyrektorka postawiła kolejną flaszkę na stole.
-I DOBRZE CI POSTAWIŁA?! -wypalił Szef trzęsąc się przy tym jak pedofil koło przedszkola. I też tak nawet wygląda.
-Szefie, zamknij ryj- wyraził wspólne zdanie prowadzący spotkanie.

Nie myślcie, że jestem świętoszkiem. Znam i kolportuje kawały, przy których de Sade mógłby się zarumienić. Ale jednak na wszystko jest czas i miejsce. Szef zawsze wyskakuje z nimi jak Filip z konopii. Ponieważ jest podjarany jak mało kto, że udało mu się wymyślić coś “śmiesznego” to w tym całym podnieceniu wykrzykuje ten swój żarcik z głupawym uśmieszkiem i serio aż się trzęsąc na krześle. Do tego kompletnie nie widzi, że jakoś nikt się nie zaśmiał, a ja robię się czerwony ze wstydu i dalej brnie w koszmarny, prymitywny żarcik. Wszyscy zaczynają mu powtarzać, żeby już dał sobie luz z tym, a on sam się dalej nakręca, drąży, aż w końcu strzela śmiertelnego focha. Gdy więc wracamy do biura to dzieli się z Dziadem wrażeniami, jak to wszyscy tam ciągle cisną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz