"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 12 marca 2015

Dzień sto pięćdziesiąty dziewiąty- powtórka z rozrywki.

Zdawanie archiwum. O jak ja to lubię. Przez te ostatnie lata udało mi się wypracować odpowiednią pozycję w archiwum urzędowym i teraz gdy coś jest źle nie jestem już witany tradycyjnym skrzekiem “co to ma być?!”, a podszytym szacunkiem “wiem, że to nie twoja wina, ale trzeba trochę poprawić”. Teraz zdaje mi się milej, ale meritum problemu nie zniknęło, a jest nim jak się domyślacie Szef i Dziad.
Szef ostatnio zaczyna przeginać z zarzucaniem mnie robotą. Wszystko już ląduje na mojej głowie, a on siedzi jak wujek dobra rada przeglądając Allegro i rzucając pytania czy zrobiłem to i tamto.
-Zrobiłeś wykaz?
-Nie zrobiłem.
-Dlaczego?!
-Bo miałem go zostawić, żeby zrobić spis.
-Aha. A spis zrobiłeś?
-Nie.
-No czemu, przecież mówiłem, żebyś zrobił!
-I w jego połowie usłyszałem, że mam go zostawić, bo mam napisać pilnie pismo.
-No właśnie i jak to pismo?
-Nijak, bo ledwo jak zacząłem je pisać to miałem awaryjnie dzwonić do X i właśnie jestem z nim na linii…
I tak w kółko. Największym problemem nie jest to, że mam dużo roboty ale, że Szef całkowicie się opierdala. Nie robi nic. Kompletnie nic. Jest w 100% bezużyteczny. Mu się wydaje inaczej, bo “pisze pisma”. Gówno pisze. Na kartce ołówkiem, co ja później muszę przenieść do kompa i poprawić wszystkie błędy ortograficzne, stylistyczne i rzeczowe. Więc robotę, którą mógłby zrobić sam, gdyby nie był pozbawiony inteligencji i umiejętności, robimy we dwóch. I jeszcze wydaje mu się, że to super pomysł. Więc równie super pomysłem wydało mu się zdanie teczek:
-Zdasz moje teczko co, hehehe?
Spierdalaj utknęło mi na końcu języka, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli zostawię je mu do roboty, to i tak będę musiał po nim poprawić i tylko wkurzę archiwistę, że znów teczki z błędami od nas. Jakbym się nie obrócił, tak mam dupę z tyłu. Jedynym wyjściem z sytuacji byłoby zmuszenie Szefa do przyswojenia wiedzy niezbędnej w pracy albo zastąpienie go kimś bardziej kompetentnym. Jedno i drugie raczej się nie wydarzy.
Już Dziad jest bardziej reformowalny mimo, że minimum 10 lat starszy. Może nie nauczył się jak poprawnie prowadzić teczkę (nie wiem, czy Wasze rozumy w tym momencie ogarniają co napisałem, więc trochę rozpiszę ten wątek- urzędnik z ponad 30 letnim stażem pracy nie potrafi prowadzić teczki ze swoimi pismami co jest opisane krok po kroku w odpowiedniej instrukcji), to jednak nie miga się od poprawiania pod moje dyktando. A i tak musiałem poprawiać i to rzeczy, o których Dziadowi mówiłem.
Więc jestem trochę w kropce i zastanawiam się, jak to zrobić, żeby za rok sami się tym zajęli. A może nie będę musiał się tym za rok martwić? Dziś 7 mln, trzymajcie za mnie kciuki.

2 komentarze:

  1. Raju, Ty serio musisz zacząć szukać nowej roboty, bo zwariujesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. czytam bo lubię, ale czasem mam wrażenie że dajesz się wykorzystywać jak małe dziecko i trochę przeceniasz swoją rolę :>

    OdpowiedzUsuń