"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 21 maja 2015

Dzień sto sześćdziesiąty dziewiąty- ekipa z zielonego jeepa.


Zrobiłem porządek w magazynie. A co się robi po porządkach? Wyrzuca śmieci. I u mnie jest podobnie, z tą drobną różnicą, że ja nie idę z woreczkiem na śmietnik w kapciach i podkoszulku, tylko śmietnik musi przyjechać do mnie, żeby odebrać 60 worów o wadze 40kg każdy. Nie jest to rzecz nazbyt skomplikowana, wymaga tylko cierpliwości. Szczególnie, że sprowadza się do siedzenia kilka godzin na słońcu i kontrolowaniu, czy śmieciarze wrzucają odpowiednie rzeczy do kontenera, a właściwie kontenerów, bo w jeden się wszystko nie zmieści. W tak zwanym międzyczasie słucha się ich historii o dupie Maryny. Zależy to trochę od barwności ekipy, która się zjawi. Jeśli przyjeżdżają młodzi, to zazwyczaj się cisi i mrukliwi. Starszym o wiele łatwiej rozwiązują się języki.
Moja ekipa była niezwykle wesoła. Już jadąc przez szkolne boisko radośnie pozdrawiali nas, bo niestety byłem z Szefem, głośnym trąbieniem. O ile jakakolwiek ciężarówka ma ciche trąbienie. Szefa od razu cholera strzeliła, bo przecież lekcje w szkole, otwarte okna i gdzie trąbić, więc tuż po sygnale dźwiękowym można było usłyszeć równie głośnego Szefa “kurwa pojebało cię chuju?!” Aha, zapomniałem dodać, że szkoła to podstawówka z oddziałem przedszkolnym.
Poza radosnym pozdrowieniem zauważyłem również, że z tyłu ciężarówki coś im powiewa. Przez chwilę myślałem, że to chorągiewka. W sumie byłoby to całkiem zabawne, gdyby powiesili sobie Jolly Rogera. Nawet trochę krylonu i mogliby całą ciężarówkę walnąć na matową czerń. Niezła reklama firmy, gdyby każda śmieciera była jakoś tematycznie przyozdobiona. Piracki okręt, Y-Wing, MRAP… Ale nie, chorągiewka z bliska okazała się starymi gaciami, które zahaczyły o zawias przy wysypywaniu poprzedniego transportu i teraz dumnie powiewały na wietrze, gdy ci pędzili przez miasto. A teraz zdjęli je gołymi rękoma i rzucają w siebie głośno się śmiejąc. Ekipa jak marzenie.
Zaczęła się więc typowo polska praca. 2 pracuje, 3 stoi i patrzy. Nie pracujący członek ekipy śmieciarzy raczył nas historyjkami z życia. Najbardziej zaintrygowała mnie historia zająca. Ktoś z jego dalszej rodziny miał tego pecha, że walnął na drodze w lesie zwierza, aż mu zderzak pękł. Z tą informacją zadzwonił do rzeczonego wodzireja dzisiejszej imprezy, a ten w te pędy pojechał na miejsce, w którym cała akcja się wydarzyła. Oddajmy mu głos. “No i pojechałem tam. Wiem, że nie mógł nigdzie daleko poleźć, to szukam i znalazłem. Przeszedł przez rów i siedzi pod krzakiem. Nie miałem go za bardzo czym dobić, więc wziąłem gaśnicę z samochodu i nią mu pierdolnąłem. No pyszny był.” Słuchałem tego z podobnym zdziwieniem, jak kolesia z wodociągów, który u moich rodziców ściągał licznik do legalizacji- “no, teraz można się myć codziennie”.
Z drugiej strony, dla Szefa nie było to nic dziwnego. Różnice między nami są tak głębokie, że nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek znaleźli wspólny język. Po całej imprezie trzeba było trochę ogarnąć pomieszczenia. Szczególnie, że należą do szkoły, musiałem od nich wypożyczyć je, bo w magazynie był taki rozgardiasz, że nie miałbym jak pracować bez wyniesienia tak ogromnej ilości śmieci gdzie indziej. Podstawowa i minimalna przyzwoitość nakazywała choć trochę to ogarnąć. Szkoła zostawiła tam miotłę, ja nic innego jeszcze w magazynie nie mam. No ale to wystarczy do ogarnięcia podłóg z jakichś drobnych rzeczy jak kawałki kartonów czy waciki, które powypadały z worów w czasie noszenia. Raz, raz zmiotłem całość w jedną niezbyt okazałą kupkę i z braku szufelki postanowiłem zostawić ją przy miotle. Przyjdą sprzątaczki to sobie tylko zgarną i viola. Tak też zrobiłem, zostawiając w kącie korytarza miotłę, a przed nią mini-kupkę piasku i kilku innych odpadów. Wszedł Szef, zobaczył to, chwycił miotłę, zmiótł syf dokładnie w kąt i zastawił go miotłą tak, żeby nie było widać. “Bo wiesz”. Nie wiem. Możecie mi to wytłumaczyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz