"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 18 czerwca 2015

Dzień sto siedemdziesiąty drugi- jedzie pociąg z daleka.

I dokładnie tak jak myślałem, z pierwszego szkolenia nic nie wyniosłem poza ulotkami reklamowymi. Z 5h, które tam siedziałem jedyna firma, która mogłaby mnie zainteresować prezentowała się 20 minut i prezentacja polegała na przeczytaniu katalogu produktów (+historia firmy). A ponieważ na scenę weszli 4h 40min po rozpoczęciu, to do tego czasu musiałem jakoś zorganizować sobie czas.
Wypiłem więc 3 kawy, choć strasznie małe kubki mieli. Właściwie filiżanki. No i nie było gdzie postawić ich, więc ciągle musiałem trzymać w łapie. To trochę komplikowało mi logistykę, bo słabo było wpieprzać ciastka, których oczywiście też nie było gdzie postawić. 2/10, nie polecam.
Ale ile mi, doświadczonemu jednak już trochę urzędnikowi, może zająć wypicie 3 kaw i zjedzenie ciastek? Krótko. Dobrze więc, że były wystawki sprzętu, można było się trochę pobawić. Niestety i to mi szybko acz kulturalnie ograniczyli, gdy zacząłem bawić się kamerą pozwalającą odczytać tablice rejestracyjne z odległości 2km. Wiecie jakie ekstra zbliżenia można oglądać na 50” ekranie przez taka kamerę działająca w małej sali konferencyjnej? Szkoda, że nie zamontowali tego na dachu, byłaby jeszcze lepsza zabawa. Szczególnie, że w zasięgu byłaby chyba plaża nudystów.
No ale jak już powiedziałem, gdy zacząłem uzewnętrzniać się jako operator kamery, to szybko przejęli kontrolki, więc resztę seminarium musiałem jednak słuchać seminarium. Pisałem na początku, że nic mnie nie interesowało, to nie do końca prawda. Nie interesowało mnie zawodowo, bo jest mi bardziej niż nieprzydatne. Ale dość ciekawe rzeczy były. Co prawda nie dowiedziałem się nic więcej ponad to, że są, ale przynajmniej nie umarłem z nudów.
Wziąłem też udział w konkursie. Jak wszyscy. W nagrodę Mercedesa nie było, ale całkiem spoko sprzęt, choć trochę zabawkowy i GoPoor. W sensie w porównaniu do tego, czym handlują, czyli jakieś kamery z kosmicznym zoomem czy oprogramowanie do zarządzania stacją kosmiczną. Więc gdy usłyszałem, że jeden ze zwycięzców jest z Urzędu to aż serduszko z radości mi podskoczyło. Czyżbym wreszcie coś w swoim życiu wygrał? Choć podejrzane było, że w przeciwieństwie do innych nie wyczytali mnie z nazwiska, no ale wstaję i idę. Zerkam na kartkę, no tak. To konserwator moich zabawek się bezimiennie wpisał, że jest z Urzędu. No nic, wyszło jak zawsze.
Dałem mu torebkę i wszyscy poszliśmy na pożegnalny obiad. A tam na pierwsze danie woda z makaronem i pietruszką, która miała symulować rosół, a na drugie kawałek tektury w panierce imitujący schabowego z paskami rozgotowanej folii (chyba kapusta?) i masa solna ugnieciona na kształt ziemniaczków.
Co do drugiego szkolenia, to mimo, że temat wskazywał na jego pożyteczność dla mnie, okazało się zupełnie odwrotnie. Wszystko dzięki moim współszkolącym się, którzy niestety w 100% byli z jakichś urzędów na zabitych dechami wsiach i szybko zmienili szkolenie w burzę mózgów nad rozwiązywaniem ich problemów. Problemów, które z mojej perspektywy nie istniały.
-No i tu mam teraz problem, bo czy trzeba kontrolować wydatki, jakie robię w tym postępowaniu?
-Tak -prowadzący.
-O jeju, jeju, ale jak mam to zrobić?
-Rzucić ich na pożarcie wydziału kontroli, żeby mogli się wykazać, że coś robią? -ja.
-A co to jest wydział kontroli? -sala.
W tym momencie zrozumiałem ostatecznie, że nadajemy na zupełnie różnych poziomach abstrakcji i to szkolenie jest dla mnie zmarnowane. A jeszcze było takie jedno babsko, które chciałem udusić. Z 3h jakie tam spędziłem, 2 polegały na rozwiązywaniu jej problemów, z czego 1,5h próbowała je wyartykułować tak, żeby dało się zrozumieć o co pyta.
-No i przyjmijmy, załóżmy, że jest takie coś, że jest tak w gminie, że ja jako urzędniczka, albo lepiej, że my jako urzędnicy, że musimy robić takie coś, że piszemy pismo do pana Kowalskiego i on nam odpisuje i co wtedy?
-To może odpowiem ogółem, a nie konkretnie o piśmie dla pana Kowalskiego…
-Nie, nie, nie, nie odchodźmy od tego tematu, bo to konkretnie pismo pana Kowalskiego.
Tak. Rozwiązywaliśmy indywidualne problemy tej kobiety z konkretnych postępowań.
Na plus muszę jednak wspomnieć o kolei, ale nie PKP. Jeszcze jakiś czas temu napisałbym, że o nich, ale skoro wyłożyli grubą kasę na serię reklam udowadniających mi, że jestem debilem skoro nie orientuję się w milionach spółek i spółeczek związanych z koleją, to czuję obowiązek rozdzielenia burdnych, starych i śmierdzących pociągów PKP, od tych czyściutkich, nowiutkich maszyn kolei regionalnej mojego województwa. Strach, szok i niedowierzanie, po wejściu odruchowo przyklęknąłem jak w katedrze. Monitory wszędzie, listy przystanków, odległość do najbliższego, cuda niewidy. Aż sprawdziłem, czy mi się roaming nie włączył w telefonie i czy ciągle jestem w Polszy.
Jednak szybko przypomniano mi gdzie jestem. Wpierw dzięki wyjazdowi z 3 minutowym opóźnieniem. Niby małym, ale liczonym od pociągowego zegara, który również spóźniał się 3 minuty, więc razem to już 6. Aha, ruszałem z pierwszego przystanku, na moim mieliśmy już 12 minut, co trochę skomplikowało mi sprawy biorąc pod uwagę, że pociąg dobrałem tak, żeby dojechał 12 minut przed rozpoczęciem szkolenia.
Z drugiej strony, powrotny miał spóźnienie 10 minut, dzięki temu zamiast czekać 1.40h mogłem o 13.05 kupić bilet na pociąg o 12.56 i jeszcze zdążyć się znudzić czekając na peronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz