"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 16 lipca 2015

Dzień sto siedemdziesiąty piąty- gruby deal.

Przyszło lato i wakacje. Słońce cholernie mnie razi, więc muszę nosić jakiekolwiek okulary przyciemniające. Inaczej wyglądam jak Clint Eastwood co tylko podkreśla moją nieprzyjemną i groźną aparycję.


Mógłbym nosić które bądź, jednak od wielu lat (dekady?) noszę tylko jeden wzór. Awiatory lustrzanki. Awiatory, bo klasycznie kojarzą się ze wszelkimi lotnikami z Tomem Cruisem w Top Gun na czele, a kto by nie chciał być pilotem F-14 Tomcat? Lustrzanki bo nie dość, że doskonale ukrywają mój wzrok, to jeszcze każdy kto chciałby spojrzeć mi w oczy widzi zamiast nich odbicie samego siebie. A to ludzi trochę peszy, pewnie idealnie nadawałyby się do przesłuchań w Guantanamo, gdzieś pomiędzy “uprzejmie prosimy o współpracę”, a zakładaniem klem na jaja. Jeśli w tej chwili zastanawiacie się, czy okulary wybieram pod kątem klasycznego wyglądu w trakcie wyciągania torturami zeznań z więźniów w tajnych więzieniach CIA to rozwieję Wasze wątpliwości- dokładnie tak.
W robocie są one mi bardzo potrzebne także. Tylko w nich mogę ukryć bezdenne rozczarowanie ludzkością pojawiające się w moich oczach gdy Szef znowu coś odwali. I żywię lekką nadzieję, że gdy będzie patrzył na swoje odbicie w nich wreszcie dostrzeże prawdziwego siebie. A to co ostatnio odpierdzielił to mi się w głowie nie mieści.
Idąc po pocztę nic nie zapowiadało zbliżającego się trzęsienia ziemi. Zbieram papierki i wracając do biura czytam, co tam od nas chcą. Prognoza, prognoza, oferta, skarga, szkolenie… Chwila, chwila, skarga? Zagłębiam się w lekturę średnio dowierzając w to co czytam. Skarga na Szefa, piekło zamarzło. Człowiek, który wejdzie i da sobie wejść w dupę każdemu, byleby tylko pozostać szarą, niewyraźną, bezkonfliktową mimozą zrobił coś, przez co wpłynęła oficjalna skarga na 2 strony A4?! Oddałem mu to z niemym zdziwieniem i od razu był gotowy na odpowiedź, tłumacząc się, że oczywiście się ktoś na niego uwziął.
Cóż, od początku nie za bardzo w to dowierzałem. I dobrze, bo parę dni później usiadłem w bardziej zaufanym towarzystwie bardziej obeznanym ze sprawą. Czyli od radców prawnych wydających opinie prawną w tej sprawie i specjalistów rachunkowości, którzy muszą zbadać to pod kątem finansowym. Co więc zrobił mój wspaniały przełożony?
Jak wiecie bawi się po godzinach w rolnika. Z niewiadomych mi powodów lubi też te płody swojej pracy spieniężać na bazarku. No i pewnego razu coś mu do głowy strzeliło i zaczął szperać w przepisach regulujących handel w tamtym miejscu. Nie powiem, sam mu w tym pomagałem, bo osobiście nie jest w stanie znaleźć odpowiednich zarządzeń i regulacji. Wtedy jeszcze nie wiedziałem po co. Jak zawsze, gdy zagłębicie się w polskie przepisy znajdziecie jakieś niedociągnięcia, więc ostatecznie i on znalazł. I się zaczęło.
Następnym razem gdy poborca chciał go skasować Szef doszedł do wniosku, że nie będzie płacił. Zaczął się wykłócać, powoływać się na te nieścisłości co znalazł, namawiał innych sprzedających żeby też nie płacili. Nawet jednego znajomego radnego, który akurat robił zakupy, nakręcił na to. Interweniowała policja i poborca napisał wspomnianą skargę. Wpłynęła do Szefa wszystkich Szefów, musi udzielić na nią oficjalnej odpowiedzi, a żeby to zrobić potrzebuje wspomnianych wcześniej opinii prawnych i fiskalnych, pisemnych wyjaśnień od Szefa i radnego. Z tym ostatnim spotykają się w jakiejś konspiracji, żeby ustalić wspólną linię obrony. Szef biega też po całym urzędzie i opowiada o tym każdemu, kogo spotka, choć oczywiście przedstawia to w swój sposób. I to nic, że jest chyba z dwudziestu świadków. Dyrektor wydziału biega i odwala taką szopkę, tradycyjnie wszystkim ściemniając i kłamiąc w żywe oczy, że jeden z Urzędowych prawników już mu w oczy powiedział, żeby przestał pierdolić i zachował się jak facet.
Cały urząd już o tym wie, a najgorsze jest to, o jaką kwotę całość się rozbija.
Całe cztery złote.

1 komentarz:

  1. myślę, że powinieneś zacząć nosić te lustrzanki w biurze też ;)

    OdpowiedzUsuń