"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 25 lutego 2016

Dzień dwusetny- atak klanów.


Jest też potwornie głośny. I nawet nie chodzi o to, że generuje ogromną ilość decybeli drąc mordę, bo inaczej mówić nie potrafi, ale o to co w porzekadle- dzwon jest głośny, bo w środku pusty. I niestety nie przyjmuje do wiadomości nawet nie tego, że jest głupi tylko, że nie ma racji. A zazwyczaj nie ma. Jakim absurdem to jest miałem przykład dosłownie w tej chwili, gdy to piszę. Szef wpada do biura i wskazując palcem na kwiat mówi do Dziada:

-Wiesz jak to jest trujące?
-Co?
-No to.
-No dobra, ale jak to się nazywa?
-Nie wiem.
Nie wiesz co to jest, to skąd wiesz, że to jest trujące, kurwiu? W tym stylu to co chwilę do Dziada ma sapy. Ten (wreszcie) napisze jakieś pismo i daje mu do podpisania.
-Ale to jest źle.
-No jak źle?
-Poczytaj ustawy.
-Ale jakie ustawy?
-No poczytaj!
-No ale jakie ustawy? Konkretnie, jaka ustawa, w którym miejscu jej jest napisane, że to źle?
-Nie wiem, ale poczytaj bo to jest źle.
Jeśli nie wie gdzie jest to napisane, to na bank nigdzie nie jest to napisane, a on nigdy nie czytał takiej ustawy. Czy w ogóle jakiejkolwiek ustawy mimo, że wszystkie każe sobie drukować i jedyne co z nimi robi to odkłada do segregatora.
Ale ja wiem czemu tak jest i już Wam mówię. Bo jest zakompleksiony, szczególnie na punkcie swojej pozycji społecznej. Ponieważ jak pisałem wcześniej jest idiotą, który nie przyjmuje tego faktu do wiadomości i jeszcze się z nim obnosi, to każdy robi go jak dziecko. Każdy dyrektor Urzędu przegada go bez najmniejszych problemów i nawet niezbyt się starając spowoduje, że Szef zrobi z siebie debila. Więc ten stara się to odbić na tych, na których choćby jako-tako może. Dlatego każe Dziadowi coś poprawić, bo jest “źle” i odsyła go do czytania ustaw. Jednak przy okazji wychodzi, że nie ma zielonego pojęcia o czym pieprzy, bo sam tych ustaw nie czytał. Mimo wszystko będzie się kłócił, darł ryja i ciągnął tą szopkę tak długo, aż Dziad dla świętego spokoju powie, że to poprawi, a po jego kolejnym wyjściu na śniadanie/plotki/prywatne biznesy powie do mnie “dlaczego on jest taki pojebany?”. 
Jeszcze jakiś przykład tego? Piszemy umowę dla jednego kolesia. Przed ostateczną wersją chcemy, żeby wszystkie strony ją przejrzały i jeszcze ewentualne poprawki zasugerowały- radca, skarbnik, oczywiście obie strony. Więc Szef dzwoni do kolesia i mówi, że ma dziś przyjść. Ten odpowiada, że słabo bo córkę ma chorą (1 klasa podstawówki) i nie wie czy się da wyrwać, ale spróbuje. A ten wierci mu dziurę w brzuchu, o której będzie, tak jakby Urząd nie pracował 8h dziennie. Kilkanaście minut później facet dzwoni do mnie, akurat byłem u radcy z tą umową i pyta, czy w sumie nie dałoby się wysłać mu jej mailem, bo to jednak za dużo komplikacji, żeby córkę teraz zostawiać. Nawet o tym nie myślałem, tylko się zgodziłem. Wracam do biura i mówię, że radca wszystko w tym kształcie zaakceptował i dodaję:
-Aha i dzwonił, że nie da rady zostawić dziś córki, żebyśmy mu na maila wysłali.
-Co kurwa? Pojabało go? Nigdy! Nigdy! Nic mu nie wysyłamy, ma tu przyleźć!
-Ale w sumie czemu? Przecież to żaden problem.
-Jak to żaden problem? Jak to żaden problem! Jak się ze mną umawia to tak ma robić, możesz mu tylko napisać, że ma do mnie zadzwonić i się zapytać czy prześlemy mu na maila!
Nawet w tym momencie nie ściemniam, pomijam tylko pozostałe 5 minut kłótni, gdzie staram mu się wytłumaczyć, że to co robi jest nie tylko bez sensu, co też po prostu dość chamskie. Inny przykład- wyżywa się na sprzątaczkach starając się je ustawiać po kątach. Z poprzednią mógł sobie pozwolić, to w ogóle była dziwna kobieta. Kompletnie bez swojego zdania, mówisz jej skacz to nawet nie pyta jak wysoko tylko zaczyna podskakiwać. Z nową próbował, ale szybko ustawiła go do pionu. Przeganiał ją, ciągle narzekał, że źle sprząta, wytykał jej wszystko co mógł cały czas jak sprzątała, czy na jej “dzień dobry” odpowiadał >w żartach< “spierdalaj” (i nie ważne jak nie moglibyście tego ogarnąć- to co napisałem nie jest żartem). Kobieta się nie brandzlowała z tym i po prostu zgłosiła to sekretarzowi Urzędu, a ten w krótkich i nieparlamentarnych słowach wytłumaczył Szefowi na dywaniku co i jak. Od tego czasu dalej próbuje wbić gdzieś szpilę, ale już nie tak chamsko, a tłumaczy to tym, że to tylko sprzątaczki, więc jak mogą się stawiać.
I to było najlepsze co mogła zrobić. Bo Szef przez swoje zakompleksienie, które oczywiście odczuwa choć nie wiem czy jako kompleks, boi się wszystkiego związanego z przełożonymi czy prasą. Te dwa słowa wywołują u niego czystą panikę. Wszystko co robimy w wydziale, kompletnie wszystko jest podporządkowane tylko temu, żeby dało się wytłumaczyć przełożonym lub mediom. Nic więcej się nie liczy- żaden dokument nie musi być poprawnie zrobiony, żaden nie musi mieć sensu, byleby te dwie grupy nie mogły się do niego przyczepić, a najlepiej, żeby w ogóle go nie zauważyły. Dlatego tak cholernie czepia się tych wszystkich nieistotnych kropek czy innych ozdobników nijak nie wpływających na wartość merytoryczną dokumentu. Bo ta wartość jest nieistotna dla niego. Mamy zebrać na wypadek awarii mojego wspaniałego sprzętu rozsianego po całym mieście 3 ekipy zdolne do jego szybkiego naprawienia. Człowiek, który nam to nakazuje sugeruje, żeby dodatkowo wziąć 3 ludzi żeby byli w rezerwie. Sensowne, logiczne, powiem więcej- właściwe działanie celem poprawnego zabezpieczenia tego bajzlu. Ale nie dla Szefa, bo 3 osoby więcej to 3 możliwości więcej, że o całości akcji dowie się Szefostwo lub prasa i przyjdą o to zapytać. Więc już na spotkaniu temu poświęconym urządził wielką awanturę, którą rozdmuchiwał za każdym razem na nowo, gdy wykładający mu mówił “sugeruje jak ma pan poprawnie zabezpieczyć potrzeby kadrowe urzędu”. Ja też się nasłuchałem swojego, bo ośmieliłem się później z tym zgodzić.
Ten strach wychodzi też przy samych przełożonych. Nienawidzę z nim do nich chodzić, bo zawsze jest mi głupio. Ja myślę o szefostwie Urzędu co myślę, szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń kadrowo-finansowych, ale jak w kontaktach ze wszystkimi zachowuję się normalnie, czyt. przyjmując do wiadomości, że to mój przełożony ale zdając sobie sprawę, że nie mój właściciel. Szef z kolei odwala szopkę, jakby niewolnik przyszedł na audiencję do faraona lub cesarza. Cały czas kłania się w pas, przeprasza za wszystko, liże dupy tak, że aż ja czuję niesmak w ustach.
Szef wszystkich Szefów mówi siadajcie. Ja siadam. Szef po drodze na fotel zdąży się 5 razy pokłonić w pas i wyrecytować “dziękuję, dziękuję, przepraszam, dziękuję”. Mówię dokładnie jak jest, a nie zmyślam. Ale jazda dopiero się zaczyna, bo pyta nas z czym przyszliśmy. Ponieważ Szef trzęsie dupą o wszystko i nie podejmuje żadnych samodzielnych decyzji o większej wadze niż jaką puszkę rybną zje na śniadanie, to z tym wszystkim biega do przełożonych. I ciągnie mnie tam ze sobą. Np. dostaje pismo z dekretacją Szefa wszystkich Szefów, które wcześniej z nim obgadaliśmy, które wcześniej czytał w wersji roboczej, potem w wersji ostatecznej, którą zatwierdził ustnie nam, zatwierdził ludziom, którzy pismo pisali, zatwierdził je po wpłynięciu do niego ostatecznej wersji, a teraz biegnę za Szefem, żeby ten zapytał, czy na pewno zatwierdza…
Więcej- jeśli tworzymy jakieś pismo, które może być kłopotliwe, a robimy takie, to nigdy się pod nim nie podpisuje. Są pisma, które ludziom je otrzymującym z różnych powodów się nie podobają, ale dostać je muszą. Ale Szef już kombinuje, co byłoby jeśli pójdą z tym do prasy lub poskarżą się naszym przełożonym, więc pomimo tego, że dysponuje pieczątką “z up. Szefa wszystkich Szefów” to biegnie do niego, żeby sam to podpisał. Dziwi mnie to, bo z doświadczenia wiem, że jeśli dał komuś upoważnienie to goni jak psa gdy taki ktoś przychodzi do niego po podpis, więc pewnie po prostu nie ma pojęcia o istnieniu w szafie Szefa takiej pieczątki.
Szczyt tej paranoi osiągnął parę dni temu (zrozumcie, że tą notkę piszę dorywczo kilka tygodni, gdy raz piszę wczoraj to mogło być dawniej niż parę dni temu) po jednej z narad. Okazuje się, że pismo, które wysłaliśmy pozostałym wydziałom Urzędu dobre dwa lata temu, zostało już przez nich zapomniane. Ja je ciągle mam, oryginał i kopię, z podpisami wszystkich adresatów i datami odebrania. Wystarczyłoby je wziąć, przejść się po biurach i im najzwyczajniej przypomnieć. Zapomniałeś? Zgubiłeś? Jutro dostaniesz ksero. Co mój wspaniały przełożony wymyślił? Ano, że mam wydrukować to pismo jeszcze raz i jeszcze raz im zanieść dokładnie to samo, tylko tym razem podpisane przez Szefa wszystkich Szefów. Bo tak, bo w jego opinii to coś zmienia, bo jak sam (!!!!!!!!!!!!!!) powiedział z nim mogą się nie liczyć.
Bardzo często od niego słyszę “co ja mogę, jak nie mam pleców”, “tak jest, jak się nie ma pozycji”, etc. Kurwa, nie ma pozycji bo sam stawia się na miejscu śmiecia, którym można tylko pomiatać. Pracuje w tym burdelu dobre 20 lat i ja nie wiem, czy jest jedna osoba, która by go szanowała. Może ci zupełnie nowi, dopiero co zatrudnieni. Reszta traktuje go dosłownie jak wioskowego głupka. I nie ma się czemu dziwić. Ekstremalnie rzadko spotyka się takich debili, do których możesz mówić i widzisz w ich oczach, że nie rozumieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz