"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 1 września 2016

Dzień dwieście dwudziesty pierwszy- jak dorośli ludzie.

Czas płynie sobie swoim wolnym rytmem. Po powrocie z urlopu cierpię jak cholera, szczególnie przez potrzebę wczesnego wstawania. Głupota otaczającej mnie rzeczywistości również to powód do cierpień, ale teraz głównie skupiam się na tym przerąbanym budziku. Dla mnie normalnymi godzinami snu jest 3-10. W czasie pracy o 10 jestem już po drugim śniadaniu. A czasami już gdzieś na kawie zbierać najnowsze wiadomości, żeby było o czym na blogasku pisać.
Ze mną tak jest, że jak mi pomożecie, to i ja pomogę wam. Oko za oko, ząb za ząb, czy coś w tym stylu. Jakiś czas temu znajomy z roboty, z którym kiedyś wcześniej pracowałem, miał do napisania dłuższy plan. Śpieszyło mu się, bo chciał zdążyć przed urlopem, a jako że miałem luz, to postanowiłem mu pomóc. Plan napisał sam, tak jak jest to przyjęte- pozlepiał go z różnych planów dlatego formatowanie jako takie w nim nie istniało. 3 dni i miałem gotowe te 80 stron, oczywiście robiąc w ukryciu. Nie pamiętam teraz, czy Wam o tym mówiłem, czy nie, ale dłuższy czas temu miałem spięcie w tym temacie z Szefem, który w jednym ze swoich ataków głupoty stwierdził, że nie będę pomagał przy pisaniu tego planu. Ja odparłem, że i tak mam zamiar. To on stwierdził, że mi zabrania. Zabraniać to on mi może do godziny 15, a jak tak chce sobie pogrywać, to zrobię to w wolnym czasie. Oczywiście, nie miałem zamiaru siedzieć nad tym w domu, ale jeśli ktoś mi czegoś zakazuje, to musi jeszcze umieć ten zakaz wyegzekwować, a w umiejętności Szefa chyba nikt nie pokłada większych nadziei.
Plan był więc gotowy, pora na rundę konsultacji. Nie zgadniecie z kim. Oczywiście, że z Szefem. Tym bardziej mnie dziwiło, że tak bardzo napuszył się na pomoc w robieniu planu, za którego powstanie jesteśmy współodpowiedzialni. Ale ok. Koleś szedł na urlop i postanowił, że zrobi to tak, że da plan do sprawdzenia nam w dzień, który będzie ostatni w robocie. Będziemy mieli ładne parę dni na spokojne obadanie tematu. Sam mu podpowiedziałem, żeby puścił go przez Szefa wszystkich Szefów tak, żeby mój Szef nie mógł się wykręcać.
Oczywiście z góry wiedziałem, jak to się skończy. Awantura o to była wielka, Szef bóldupił pół dnia, aż w końcu udało mi się mu wmówić, że to może i lepiej, bo przynajmniej Szef wszystkich Szefów widzi ile mamy roboty. Udało się i myślałem naiwnie, że sprawa załatwiona. Urlopami się wymieniliśmy, więc dopiero po ponad miesiącu mogłem do kwestii wrócić na kawie u niego i tam też dowiedziałem się, jak wyglądało oddawanie poprawionego planu, który Szef przyniósł osobiście ze słowami:
-Ja sam ci przynoszę, a nie przez Szefa wszystkich Szefów bo nie jestem świnią.
No ok, koleś się nie przejął, patrzy po planie, a na pierwszej stronie dekretacja Szefa wszystkich Szefów do niego. Yhm. No spoko, ale brakuje jednego załącznika. Dzwoni więc do Szefa:
-Nie dawałeś przez Szefa wszystkich Szefów?
-Nie.
-Bo brakuje mi jednego załącznika, może jest w sekretariacie Szefa wszystkich Szefów?
-No może jest.
-To dawałeś przez niego, czy nie?
-Dawałem, jak ty dałeś to ja tak samo!

Zrozumcie idiotę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz