"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 13 września 2018

Dzień dwieście osiemdziesiąty dziewiąty- +1.

Szkoda, że Google+ się nie przyjęło. I tak samo szkoda, że Google wyłączy Inbox. No ale widać nie można mieć wszystkiego i czasami od dostatku głowa może jednak rozboleć.
Niedługo będzie bolała mnie. Dostanę kolejnego współpracownika do biura. Ale co? Ale jak? Dobre pytania. I wiem, że rodzi się ich więcej, ale na te akurat jestem w stanie odpowiedzieć. Wszyscy wiemy, że kobiety mają tendencję do wkurwiania pracodawcy zachodzeniem w ciążę. Ja rozumiem obie strony sporu, bo z jednej strony ktoś może chcieć mieć dziecko (no tego akurat nie rozumiem, ale rozumiem, że tacy ludzie mogą istnieć), a z drugiej uprawianie seksu bez zabezpieczeń będąc zatrudnionym może skutkować 2-letnim wyautowaniem pracownika. Nie zawsze to są te dwa lata, ale akurat w przypadku urzędów to jeszcze nie spotkałem się z przypadkiem, żeby któraś nie skorzystała na 100%. U nas w tym momencie na tym 100% jest 5-7% całego składu Urzędu. A tak się składa, że jak urzędniczka się rozmnaża, to nie tylko powiększa się jej rodzina, ale też ilość pracowników urzędu. Bo nie idzie na zwykłe L-quattro z którego wróci za tydzień, ale wypada z obiegu na 24 miesiące. Musi więc mieć zastępstwo, które jest jak dziecko. Po tych 24 miesiącach nie znika.
Ale jak to? Prosto, jak drut w kieszeni. Gdy ktoś pracuje w urzędzie 2 lata, to nie raz i nie dwa usłyszy jak radny nazywa proboszcza chujem. W związku z czym zwolnienie takiej osoby mogłoby skutkować tym, że proboszcz dowie się, że w opinii radnego jest organem znajdującym się o wiele niżej niż mózg bądź serce, którymi to oficjalnie przez radnego jest nazywanym. A to z kolei mogłoby doprowadzić do poważnego kryzysu w relacjach pomiędzy wójtem, panem a plebanem. Jednakże gdy kobieta wraca po 2-letnich wczasach w piekle, które sama sobie zafundowała, nie może być tak, że nie wróci na swoje stanowisko. Więc zastępstwo wywala się gdzieś.
I to właśnie mi się przytrafiło. Dostaję spadochroniarza, którego nikt inny nie chce. Dla którego nie ma miejsca pracy w moim biurze, który nie będzie miał swojego komputera, a nawet jeśli go dostanie, to bez łączności z netem. Nie ma dla niego też pracy. A najśmieszniejsze, że ciągle oficjalnie o tym nie wiem, bo Szef z jakichś powodów ciągle mi nie powiedział. Ja z kolei nie wiem, dlaczego on się na to zgodził… Wróć, wiem czemu się zgodził- nie ma nawet mglistego wspomnienia jaj, żeby się postawić takiej oczywistej głupocie.
Ale tu sprawa się nie kończy. Koleś, który ma do nas przyjść jest po prostu kopią Szefa. Może nie 1:1, ale mimo wszystko. Nie ma jakichkolwiek przydatnych umiejętności (chciałem napisać, że gra na gitarze, ale akustycznej- a to jest totalnie lamerskie i nie metalowe), a do tego jest lotny jak 100-tonowy głaz.
To jest dla mnie taka abstrakcja, że normalnie bym w to nie uwierzył. Ale słyszałem to już z 5 niezależnych od siebie źródeł, w tym najwyżej postawionych. To znaczy, że już niedługo będę zewsząd otoczony wariatami. Najchętniej wyskoczyłbym przez okno, ale parkuje pod nim zbyt ważna osoba swoją S-Klasą (w leasingu na firmę, więc nie musi go wykazywać) i jakoś tak onieśmiela mnie wizja zniszczenia go swoim żałosnym cielskiem.
No cóż, wytrzymać jeszcze trochę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz