Udaliśmy się więc wszyscy do sali konferencyjnej, a tam już stoły zastawione, kawa, herbata, cukierki i kilkanaście ciast. Życzeń i radości co nie miara. Historie z życia wzięte, towarzystwo się rozkręca, to Szef wychodzi. WTF? Dlaczegóż to? Ano oczywiście, po lemoniadę. W końcu to nie byłaby typowo Polska impreza, gdyby zabrakło lemoniady.
"Chluśniem bo uśniem, łykniem bo odwykniem". Gdy już szklanki miały iść w górę rozdzwonił się telefon. Ktoś tam odebrał, odłożył i stwierdził "szybko, chlejemy na raz, SZEF idzie".
Łyknęliśmy aż w gardełkach nam zabulgotało od bąbelków z lemoniady. Szybkie wietrzenie pomieszczenia, chowanie szklaneczek. Bo SZEF to nie Szef. Tym razem chodziło o Szefa wszystkich szefów. Numero uno naszego urzędu. Kopnął mnie niezwykły zaszczyt zasiadania obok jego magnificencji, który wpadł na całe 7 minut wypijając pół filiżanki kawy, rzucając merytoryczny komentarz aparycji urzędniczej "ty gruby jesteś to zmarszczek nie widać" i zjadłszy jeden kawałek ciasta ruszył dalej. Choć człowiek jest na prawdę spoko, tylko w ciągłym biegu. Zaskakuje mnie jakim cudem jest w stanie spamiętać wszystkie sprawy jakie ma na głowie.
Impreza trwała dalej, choć lemoniada się skończyła i musieliśmy pić kawę bądź herbatę zagryzając 7 rodzajami ciasto. Po jakichś 2 godzinach rozeszliśmy się do biur, no bo w końcu 15, czas do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz