"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 13 kwietnia 2011

Dzień siedemnasty- kombinowanie na zawołanie.

W urzędzie się kombinuje. Nie ukrywajmy tego, mieszkamy w Polsce- tu każdy kombinuje jak koń pod górkę. Biorąc pod uwagę warunki w jakich żyjemy- biurokrację przede wszystkim- nie powinno to dziwić. Przykładem kombinowania i próby nagięcia rzeczywistości może być sprawa jaką, chcąc nie chcąc, musimy się zająć w moim wydziale.

Ostatnio w “Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł o “Orlikach”. Jego meritum to fakt, że w Polsce B jest ich przeciętnie 2 razy mniej niż w Polsce A. Ogółem mam na to wylane, mieszkam i pracuję w tej lepszej, czytaj nowocześniejszej i bogatszej, części naszego kraju, a w granicach władzy mojego urzędu Orlików jest kilka, a kolejny w budowie. I to właśnie od niego zaczęło się kombninowanie.

Z Orlikiem jest tak, że to jeden ze sztandarowych pomysłów rządzącej PO. Ten, który aktualnie budujemy będzie ogromny, powstaje na terenie pełnowymiarowego boiska do piłki nożnej wraz z przylegającymi terenami. Byłem na placu budowy i powiem jedno- w porównaniu do innych w regionie ten będzie monstrualnych rozmiarów. Sumując te dwa fakty (rozmiar i inicjatywa polityczna) nikt nie jest pewien jakiego szczebla urzędnicy zjawią się na jego otwarciu. W związku z czym musi być wszystko ok i pięknie.

I tu zaczyna się problem. Otóż za miedzą od dobrego wieku stoją sobie poniemieckie ceglane budynki mieszkalne z również ceglanymi komórko-oborami na podwórzu będącym od strony Orlika. To nie jest złe, są one całkiem ładne i w zdecydowanie dobrym stanie. Mieszkańcy co prawda trochę je popsuli wymieniając na dziko okna, ale to można naprawić jeszcze. Gorzej, że przez ostatnie dziesięciolecia zdecydowanie wzrosła ilość samochodów w narodzie i każdy chce mieć swój garaż. Tego też chcieli mieszkańcy tych budynków, wynajęli grunt i postawili tam zbite z desek, krzywe i ochydne garaże. Żeby było brzydziej pomalowali je czarną farbą, bejcą, czy olejem. Są przeochydne, no ale takie mamy dziś społeczeństwo- nie ma być dobrze, ma być tanio. A my, jako elita tego urzędu, dostaliśmy zadanie ukrucenia tego procederu, a nawet jego cofnięcia tak, aby piękny Orlik miał piękne otoczenie.

Wizja lokalna jaką przeprowadziłem potwierdziła najgorsze obawy- szopy vel garaże ustawiono są chaotycznie, krzywo, bez pomysłu i są szpetne. Przekopanie się przez X segregatorów dokumentów pozwoliło ustalić właścicieli tych potworków, a właściwie ustalić jacy ludzie na danej działce mają garaże. Same budowle, że tak szumnie nazwę te dzieła, są w takim chaosie że trzeba by było wywlec wszystkich mieszkańców z domów, postawić pod ścianą i po kolei kazać wskazywać ich własność, aby ustalić jakieś szczegóły.

Wszystko na razie jako-tako układa się w spójną całość, nie? Wiadomo co zrobić, komu zrobić i przez kogo. Powiedźcie mi tylko JAK?! Według prawa budowla taka jak garaż, nie będący na stałe związany z gruntem, nie wymaga żadnych pozwoleń, umowę o wynajem gruntu mają na czas nieokreślony. Szef wszystkich szefów gdy się o tym dowiedział, stwierdził że go to nie obchodzi i ma to zostać załatwione. Toteż chciałbym ogłosić konkurs, którą opcję rozwiązania sprawy powinniśmy wybrać:

1) Ubrać kominiarki i czarne kombinezony (najlepiej nomexowe), udać się na miejsce nocą i puścić te budy z dymem.

2) Napisać błagalny list, w którym uprzejmie i uniżenie poprosimy, aby z dobrego serca na własny koszt rozebrali garaże i w ich miejsce ewentualnie postawili ceglane według naszego projektu.

3) Zadzwonić do znajomego z Czelabińska aby przyjechał swoją czarną Wołgą, zabrał ze sobą kałasznikowa z wiadrem amunicji i rozwiązał tą patową sytuację.

4) Iść do Szefa wszystkich szefów i podrzeć mu nad biurkiem akta sprawy z formułką “Gdyby kózka kwiecień plecień, to by ślimak chuj ci w dupę”.

5) Inne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz