"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

sobota, 7 maja 2011

Dzień dziewiętnasty- studencik.

Nie mam gdzie siedzieć. Może to głupio brzmi, ale taki jest fakt, przynajmniej dwa razy w tygodniu. W poszukiwaniu swojego miejsca wylądowałem na miejscu dla klientów. Cóż za degradacja... Ale jakoś dam radę. Biorę swojego kompa (w sumie nie powinienem, ale co, będę 8h origami składał?) siadam sobie i jakoś leci. Szkoda tylko, że nie mam wtedy neta. Niby ściągam pobliskie publiczne darmowe WiFi, ale za Chiny Ludowe nie chce się połączyć. Trudno. Myślałem, żeby pograć w OpenTTD, ale to mogłoby zostać ekstremalnie źle przyjęte szczególnie, że siedzę plecami do drzwi i każdy kto wejdzie od razu widzi mój ekran. Więc staram się robić coś bezpiecznego- otwarty Word, Excel, czy coś w PDFie nie budzi podejrzeń. Oczywiście, gdy nie mam nic do roboty, a ostatnimi dniami się to nie zdarza. Latam jak nie przymierzając zbytnio- popierdolony. Trzeba wysłać 32 koperty? No to sprint po zwrotki, po koperty, po pieczątki do kopert, po pieczątki na dokumenty, wypisanie i zaklejenie wszystkiego no i bieg kilka pięter w dół do podawczego i z powrotem (winda jest, ale nie używam, tak dla zdrowia). W pewnym momencie, gdy już witki mi opadały od pisania dupisiakiem spytałem, jak mi się wydawało dość retorycznie, czy nie moglibyśmy tych głupich kopert po prostu wsadzić w broń masowego rażenia, czytaj wypełniania- drukarkę i się nie przejmować. Zapadła podejrzanie długotrwała cisza, po czym jeden urzędniczek stwierdził “w sumie można”. Wróć, chwila, moment. Że co? To ja napierdalam ręcznie 32 koperty z czego średnio po 5 jest pod ten sam adres do ludzi o tym samym nazwisku, żeby dowiedzieć się, że robię to tylko dlatego, że nikt wcześniej nie pomyślał, że można by użyć drukarki?

Wyszedłem do kibla tylko dlatego, że nie chciałem nikomu strzelić w ryja. Wróciłem i zabrałem się do roboty. Pierwsze 16 kopert wypisywane ręcznie robiłem około godziny, z resztą uwinąłem się w 20 minut. Na zewnątrz wyglądałem jak Ghandi, wewnątrz jak Hitler. Ale w ciszy odrabiałem pańszczyznę, gdy za sobą usłyszałem otwierane drzwi. Nawet nie muszę się obracać- matryca glare i kontrola 360 stopni wkoło. Widzę więc na tle Worda odbicie jakiegoś leszcza w kurteczce i plecaczku. To nietypowy widok tutaj, więc z ciekawością się odwróciłem. Wywiązała się ogólna konwersacja i wkrótce okazało się kim jest nasz tajemniczy gość. Studencik poszukujący danych do swojej magisterki. Nie no, świetnie, zajebiście wręcz- nie jest to pierwszy gość tego pokroju, niektórym nawet osobiście pomogłem. Ale tego gdy tylko zobaczyłem wiedziałem, że będzie ogień. Ok, to o czym właściwie ta magisterka i czego potrzeba? Nie wiadomo. Tzn, nikt z nas do dziś nie wie, bo koleś nie potrafi się wysłowić. Mówi jedno, potem drugie, oba się ze sobą nie łączą w spójną całość, ale usilnie chce dostać jakieś materiały. Z dziką przyjemnością powitałem lądujące przedemną stosy dokumentów które musiałem dla niego przejrzeć. Nie to, że przypadkiem właśnie na pełnym wkurwie staram się wyrobić do 14.00 z listami. No nic, przejrzę je dla Ciebie kolego, bodaj byś sraczki dostał.

Oczywiście nic nie znalazłem, nie da się znaleźć materiałów dla kogoś, kto nie wie jakie materiały potrzebuje. To po prostu a-wykonalne. Informujemy go o tym, ale widać nie dociera to do niego. Więc musimy się go pozbyć, tak więc posłaliśmy do biura obok. Niech im dupę truje.

Nie minęło pięć minut jak laska stamtąd przyszła do nas.

-Ej słuchajcie, przyszedł do nas taki student...

-No wiemy.

-To gdzie my mamy go dalej wysłać?

“Fchuj” pomyślałem sobie, ale wzruszyliśmy tylko ramionami i wróciliśmy po drobnej przerwie do roboty. Bo jak to stwierdził ostatnio mi jeden urzędnik "To jest urząd, to jest instytucja która z kosztami się nie liczy. Czy zrobisz za godzinę, czy dwie- co za różnica?".

I zapewniam Was- ten student będzie kiedyś pracował w urzędzie. Idealnie się tu odnajdzie.

1 komentarz:

  1. bo on, ten student, był z jednej z miliarda gównianych-wioskowych-uczelni-za-które-się-płaci

    OdpowiedzUsuń