"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

wtorek, 3 maja 2011

Dzień osiemnasty- o ja pier... (cz. 2)

Jak pamiętacie z części pierwszej tego dnia miałem nadzieję, przez przynajmniej 3 godziny, opierdalać się jak nigdy wcześniej. Słodkie "kompletnie mam to w dupie, pogram w jakieś flashowe gierki", a w międzyczasie zjeść drugie śniadanko. Z tego wszystkiego udało się zjeść drugie śniadanko, bo rzeczy które powinny być już zrobione, bądź wykończone w ciągu minuty zajęły sporo, sporo, sporo więcej.
Dlatego też, gdy wreszcie siadłem z dupskiem na miejsce miałem nadzieję nadrobić te zaległości. W sensie gierek. Nic takiego! Wróciła ekipa ze szkolenia i stwierdziła, że ja też muszę w nim wziąć udział. Nie byłoby dziwne, gdybym się o tym dowiedział po ich zakończeniu. Ale tym razem była jeszcze jedna, niby, grupa. Miałem się więc na nią wybrać. No cholera, w 15 minut w nic sobie sensownie nie pogram. Więc po prostu ruszyłem dupę.
Usiadłem oczywiście w najdalszym kącie sali, żeby móc zajmować się przez najbliższe 3 godziny wszystkim, tylko nie tym o czym będzie mowa. Rozejrzałem się po pomieszczeni i zauważyłem, że jakoś podejrzanie mało mord, które kojarzę z urzędu tu jest. Już po godzinie wyjaśniło się czemu- to były zajęcia dla sekretarek szkolnych- w teorii o tym samym, w praktyce zupełnie inne zajęcia niż poprzednie. Kurwa! Nie wyobrażacie sobie tego pieprzenia w bambus. Tego nie da się opisać jakich głupot się uczyły (pomijając, że spora część i tak nie rozumiała). W tym dniu ukazał mi się cały ogrom i bezsensowność biurokracji. To co sobie wyobrażacie (nie pracując nigdy w urzędzie) to jakieś 0,1% tego co miałem na tym szkoleniu, a to szkolenie to jakieś 0,1% tego co jest w całości. Nawet jeśli nie myślimy o samych procedurach, to o umiejętnościach ludzi, którzy mają ich używać. W skrócie- nie rozumieją ich. Przykład? Proszę bardzo:
Dokumenty trzeba archiwizować, aby to dobrze robić oznacza się je. Np. "A"- czyli do przechowywania na wieki, wieków "A"men. Albo "Bc"- czyli przeczytać i wywalić. Jeśli ten sam dokument powstaje w kilku egzemplarzach nie znaczy, że wszystkie mają tą samą kategorię. "A" wstawia się w ten, który będzie spoczywał w komórce merytorycznej (czytaj instytucji, której bezpośrednio to dotyczy), a gdy inne egzemplarze tego samego dokumentu trafiają do innych komórek (czyli np. innych instytucji) to mają już "Bc". Kumacie nie?
No to teraz sobie wyobraźcie, że w jednym miejscu wszystkie dokumenty były "Bc- inne komórki". Na pytanie inspektora:
-Ale proszę pani, dlaczego każdy dokument tu jest "Inne komórki"? Nie otrzymujecie, ani nie produkujecie żadnych dokumentów?
-Proszę pana. Tu jest księgowość, a nie jakaś "komórka merytoryczna" więc wstawiamy "Inne komórki", jasne?

Miodzio. Pocieszając Was- tak, wszyscy składacie się na pensję tej pani. A żeby jeszcze bardziej pokazać Wam na czym polegało to szkolenie szybki cytat:
"-Kim jest dyrektor w szkole? Zarządcą. I czym zarządza dyrektor? Dyrektor zarządza zarządzeniami."
Proste nie? Zajęcia trwały 3 godziny, ale zwiałem wcześniej. W trosce o swoje zdrowie psychiczne. Ahm- to szkolenie też było za Waszą kasę.
Buziaczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz