"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 maja 2011

Dzień dwudziesty trzeci- urzędnicy sami o sobie.

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście mogli słyszeć myśli innych ludzi? Pewnie takiego skondensowania gorzkiej prawdy o samym sobie nigdzie indziej byśmy nie usłyszeli. Ale pomijając to, byliście kiedyś ciekawi, jak inni postrzegają samych siebie? Ja nawet często. Obserwowanie tego w urzędzie jest o tyle łatwiejsze, że wielu osobom tam język bardzo łatwo się rozwiązuje i to nawet bez alkoholu.

Najogólniej rzecz ujmując, urzędników można podzielić na trzy grupy. Mało świadoma, świadoma i ja. Tak, dokładnie, ja jestem poza wszystkim i wytłumaczę to na samym końcu. Zacznijmy więc w kolejności jaką wyznaczyłem. Grupa mało świadoma jest niestety też najliczniejsza. Znamienne dla niej jest, że ma słabe wykształcenie- średnie, 2 lata gdzieś tam, lub licencjat Wyższej Szkoły Lansu. Jednym słowem- najbardziej nieprzydatna jednostka pod słońcem. Ani nie wykafelkuje mieszkania, ani nie zaprojektuje rakiety. Dla nich dowolny urząd to jedyna szansa na jako-takie życie, więc trzymają się go rękoma, nogami i zębami. Twierdzą oni oczywiście, że to praca doskonała. Cisza, spokój, ciepło zimą, klimatyzacja latem. Od czasu do czasu trzeba tylko wykonać jakiś telefon, ksero, podbić pieczątkę, na 7 do roboty o 15 do domu i tak 5 dni w tygodniu, a co miesiąc kasa na konto. Na nic nie zmieniliby swojej pracy, co więcej uważają, że szkolenia takie, jak te o których pisałem w dniu osiemnastym są bardzo interesujące i pozwalają im się rozwijać. Mówią też wprost, że się opierdalają i nic nie robią. Wszedłem kiedyś do pomieszczenia okupowanego przez tę grupę w celu załatwienia jakiegoś czegoś i zauważyłem, że wszyscy siedzą z nosami w segregatorach z dokumentami.

-Oj sorry, widzę że wszyscy zajęci to nie będę przeszkadzał.

-A nie, nie, my tak tylko z nudów.

Świadomi różnią się od opisanej właśnie grupy. Przede wszystkim są lepiej wykształceni- mają tytuł magistra jakiegoś uniwersytetu czy magistra inżyniera jeśli kończyli polibudę. Często też są lepiej opłacani w urzędzie i zajmują się dość konkretnymi rzeczami nie raz związanymi z ich specjalnością. Nie rzadko są szefami wydziałów. Zapewne przez to zdają sobie sprawę, jak gówniana tak na prawdę jest ta robota. W przypływie jakiejś melancholii potrafią spytać, czy nie mam poczucia bezsensowności albo czy nie przeszkadza mi brak kreatywności w pracy. Szczęśliwie nie wydaje im się, aby szkolenia z wyższych technik debilnego rozwiązywania debilnych problemów były interesujące, co znaczy że jednak wszystko ze mną ciągle w porządku.

No i jestem ja. Czemu osobno? Bo mam tego magistra z uniwersytetu, wiem że ta praca jest gówniana, mam poczucie bezsensowności i przeszkadza mi brak kreatywności. Ale jestem na samym dole płacy urzędniczej i przeglądam dokumenty z nudów, a w robocie trzyma mnie tylko to, że jak na razie nie mam nadziei na nic lepszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz