"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 czerwca 2011

Dzień dwudziesty piąty- podsumowanie.

Nie, nie bójcie się- nie zamierzam podsumować i zakończyć działalności bloga. Jeszcze nie teraz. Podsumowanie miałem w robocie pracy którą wykonałem od momentu w którym zostałem tu zatrudniony. Niestety, był to jeden tylko drobny wycinek tego co zrobiłem, a mimo to całość trwała prawie godzinę. Ale od początku.

Już jakiś czas temu miałem przygotować prezentację multimedialna dotyczącą pewnego tematu i zaprezentować ją szerszemu gronu. Ogółem maksymalnie łączy się to z tym cały telebimem i pozostałymi rzeczami, o których pisałem jakiś czas temu. No więc przysiadłem w 2 dni i zrobiłem prezentacje złożoną z trochę ponad 30 slajdów okraszonych pięknymi ilustracjami ściągniętymi z Wikipedii lub zeskanowanymi z książek. Cud, miód i kilo cukru (żartuję, aż tak droga nie była). Ponieważ, jak wielu z Was wie, ostatnie czym zazwyczaj się wykazuję jest powaga to i folder z tym wszystkim nazwałem nie "Prezentacja", "Praca", czy "Wiekopomne dzieło", a po prostu "Chujów sto". Wiem, że to jest humor na poziomie gimnazjum, ale i ja wyżej intelektualnie nie sięgam. Za każdym razem gdy ponownie musiałem włączyć i coś poprawić w prezentacji miałem przynajmniej tę płytką satysfakcję, że folder nazywa się tak, a nie inaczej.

Wielki dzień zbliżał się wielkimi krokami. Ja, gotowy na wszystko od urodzenia, tylko czekałem na sygnał. Moje dzieło leżało sobie spokojnie skopiowane na pendrive pod niewinnym tytułem "Prezentacja". Z szefem umówiliśmy się na południe w salce konferencyjnej. W moim pięknym założeniu miałem tam być ja, on i ewentualnie ktoś jeszcze. Okazało się jednak, że sala pękała w szwach (co de facto oznacza jakieś 10 osób). Troszkę się stresowałem, głównie tym jak wyświetlić moją pracę.

Pierwotnie miałem nadzieję, że będzie tam jakiś wynawalek, który by mi to umożliwił bezpośrednio z pendrive. Jak się szybko okazało moje nadzieje były niezwykle płonne i oderwane od rzeczywistości. Jak zawsze zresztą. Mam wielki telwizor, wideło i bezprzewodowe urządzonko do którego to ustrojstwo jest podłączone, a do którego od biedy można podłączyć też kompa. No i dupa, muszę biec po laptopa.

Nawet nie wiecie jaki byłem z siebie dumny gdy odpalałem swój komputer na wielkim ekranie. Szczególnie gdy myślałem jak to dobrze, że dzień wcześniej "tak w razie co" zmieniłem nazwę foldera z "Chujów sto" na "Robota". Prezentacja moich wypocin trwała dobrą godzinę, wszyscy byli pod wrażeniem i jeszcze przez następny tydzień gratulowali mi i prosili żeby zgrać dla nich, ich rodzin i przyszłych pokoleń.

Co ja poradzę, że jestem urodzony by być zajebistym. Kolejne prezentacje w drodze, ludzie w urzędzie nie mogą się doczekać.

2 komentarze:

  1. chcesz wywrócić życie tych biednych ludzi do góry nogami?:D

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem zawiedziona, że zmieniłeś nazwę folderu :/

    OdpowiedzUsuń