"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 12 czerwca 2011

Dzień dwudziesty szósty- jak się pracuje.

Jak się w urzędzie pracuje wszyscy wiecie. Nie pracuje się. To prawda na tyle oczywista jak i nie do końca prawdziwa. Ja lubię pracować w jednym z dwóch zaimplementowanych mi trybach. Albo się opierdalam, albo napierdalam. Nie mam nic do zrobienia? Opierdalam się. Mam robotę? Napierdalam ją i w 20 minut kończę. Urzędnicy mają zainstalowane bardzo ograniczone oprogramowanie i posiadają tylko jeden tryb pracy- opierobota. W skrócie wykonują pracę opierdalając się maksymalnie i wydłużając ją do granic możliwości. Długo czekacie na jakiś urzędowy świstek? Myślicie, że nic z nim nie robią? Nic bardziej mylnego! Dzieje się z nim wiele, tylko powoli. Bardzo powoli.

Przez pierwsze kilka dni roztrząsa się kto i po co napisał do nas wniosek/list/cokolwiek. W tej fazie padają wszelkie możliwe komentarze estetyczne. “No nie, napisał odręcznie”, “Co tu bazgroli?”, “Nie wyjustował”, “Ale krzywo naklejony znaczek”. Sprawdza się co to za delikwent popełnił, a wtedy okazuje się, że to brat sąsiada kogoś z urzędu. Następuje więc druga faza rozpatrywania pisma, czyli dyskusje kto gdzie mieszka, jaki jest i kogo zna. Dopiero gdy to wszystko się ustali przechodzimy do meritum, czyli treści. Trzeba ją przeczytać co najmniej pięć razy i pod żadnym pozorem nie można zrobić tego jednego dnia! Codziennie czyta się to z innej perspektywy co pozwala na dokładne zrozumienie każdego zagadnienia poruszonego w piśmie.

Wtedy okazuje się, że urzędnik do którego trafia dany wniosek nie jest w stanie sam na niego odpowiedzieć. Zaczyna się więc etap konsultacji międzywydziałowych, konsultacji z przełożonymi, konsultacji z radcami prawnymi. Takich spotkań może być nawet kilkanaście, oczywiście każde z kawą i słodyczami. Roztrząsa się to na wszystkie strony, a jeśli pismo przygotował prawnik to już w ogóle tragedia, bo trzeba mu profesjonalnie udowodnić, że się myli podczas gdy zwykłym zjadaczom chleba wystarczy “nie i spierdalaj”.

Tak uzgodnioną treść następnie należy przelać na papier co również trwa. Średnio 3h/A4. Nie do końca zrozumiałem jeszcze ten mechanizm, ale urzędnik piszący cokolwiek stuka w klawisze średnio 10 sekund po czym następuje 2-3 minutowa przerwa. Możliwe, że to jakiś nowy artykuł pojawił się na pudelku, albo nie jest pewien jak sformułować myśl. Czasem trzeba się konsultować w trakcie, aby ustalić czy w tym miejscu ma być kropka, przecinek czy może nowy akapit. Dobrze jest też przerwać pisanie i poczytać darmową Gazetę Wyborczą (chociaż kł... naginają świat przedstawiony do wcześniej przyjętych tez, a przynajmniej 2 razy udało mi się ich na tym dorwać gdy wypisywałem doku...).

Następnie nadchodzi czas drukowania, co jest najszybszym etapem całego postępowania. Chyba, że trzeba wydrukować na A3 między biurami, wtedy blokuje się drukarkę na kilka h. Gdy już dysponujemy dokumentem w wersji papierowej zostaje ona przejrzana przez dwóch dodatkowych urzędników wyłapujących błędy zarówno ortograficzne jak i merytoryczne. Jedna na dziesięć prac przechodzi bezproblemowo, pozostałe trzeba powtarzać, więc wracamy do punktu wyżej i piszemy jeszcze raz, co znów zabiera czas, potem drukujemy i kolejna kontrola.

Jeśli za drugim razem się udało, a to już stosunek 9 do 10, że się uda, to następuje moment pakowania. Znalezienie koperty, zwrotki, wypisywanie- o tym już Wam mówiłem, więc wiecie jak to się robi i ile trwa. Następnie trzeba zanieść to kilka pięter w dół (oczywiście nie tego samego dnia co się zapakowało, bo albo jest już i tak po czasie do którego można składać przesyłki, albo nikomu się iść nie chce), a tam walka ze stereotypem urzędnika. Ogółem, nie wiem jak w innych urzędach, ale w moim jest tak, że im niższe piętro tym bardziej urzędnicze urzędasy tam siedzą. Na moim ósmym jest już całkiem znośnie. Ale na parterze przebiega linia frontu i ciągłych walk “A jak to kurwa zaadresowane? Weź mnie to!” Tak, w opinii wielu urzędników “kurwa” to normalny wyraz używany codziennie w kontaktach międzyurzędniczych. “Nic mnie to nie obchodzi! Zróbcie inaczej! Jak się nie da?! Nic mnie to nie interesuje.” Gdy wreszcie uda się im wepchnąć tę kopertę sprawa nabiera właściwego tempa.

Jest przekazywana Poczcie Polskiej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz