"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 25 października 2012

Dzień sześćdziesiąty- operacja specjalna.


Jakiś czas temu w naszym urzędzie wykształciła się grupa do zadań specjalnych. Takie ubogie Navy SEALS albo Specnaz, ludzie od mokrej, brudnej roboty. To 6-osobowy pan-wydziałowy oddział zwoływany tylko na specjalne okazje w najmniejszym stopniu nie związane z działalnością urzędu. Jak już się domyślacie jestem jednym z tej parszywej szóstki. Robimy różne dziwne rzeczy, czasem balansując na krawędzi życia i śmierci śmiejąc się w twarz zasadom BHP. Ostatnio zostaliśmy zwołani po raz kolejny pod przywództwem naszego mentora, urzędowego woźnego. Była rura do przeniesienia.
Wyszliśmy na parking urzędowy i stało się jasne, dlaczego potrzebują akurat nas. Rura była strasznie długa, dobre 2 metry wystawała z tyłu samochodu dostawczego, który ją do nas dowiózł. Miała jakieś 7-8 metrów długości i średnicę ok 20 cm. Z daleka wyglądała na ciężką, a z bliska na brudną, co sprawiło że fałdy materiału na mojej jasnej koszuli ułożyły się w grymas niezadowolenia. Gdyby były to 4 kawałki po 2m, to nikt nawet by nas nie niepokoił, tylko zapakował do windy i pojechał. Ale teraz trzeba było ręcznie, manualnie wnieść ją na 3 piętro po schodach.
No więc lecimy z koksem. Rura na barki i przed siebie. Pierwsze schody i już problem- ich budowa i długość rury sprawia, że przy wchodzeniu cały ciężar spadał na pierwszą i ostatnią osobę, podczas gdy pozostała czwórka w środku starał się dosięgnąć jakoś do rury rozpiętej nad ich głowami, a później cały ciężar skupił się na jednej osobie przy zmienianiu pozycji rury z / na - . Ale to jeszcze mały pikuś. Klatka schodowa jest za wąska, żeby z tym drągiem wykręcić, więc wyszliśmy drugą stroną urzędu, obróciliśmy się o 180 stopni (my, nie rura) i wśród tłumnie zgromadzonych interesantów z zainteresowaniem śledzących naszą wyprawę ruszyliśmy w kierunku półpiętra. Rura znów pod kątem 45 stopni, pniemy się do góry, gdy w połowie schodów, czuję że coś się w jej środku jakby przesuwa w tył. Zdążyłem odwrócił głowę akurat żeby zobaczyć jak ciężki metalowy pręt, który chyba w założeniu w hurtowni miał w jakiś sposób ułatwić jej transport, wypada z rury niczym pocisk z armaty i mknie równolegle do schodów aby z głośnym hukiem pieprznąć w płytki posadzki i między zgromadzonymi ludźmi pomknąć w stronę drzwi wyjściowych. Nie zdążyłem zorientować się co z nim dalej, jak to mówią psy szczekają karawana jedzie dalej, a nasza karawana akurat dotarła do półpiętra, krótkiego i wąskiego, tak że nie da się nijak wykręcić z tą rurą. Majster na przodzie ruszył komórki mózgowe i otworzył okno, przez które zaczęliśmy wysuwać rurę na jakieś 2-3 metry, a następnie używając niemiłosiernie pod tym ciężarem skrzypiących framug okien podnieśliśmy ją jak dźwignię, tak żeby chwycić wyżej na schodach prowadzących już na pierwsze piętro. Oczywiście ani woźny, ani dyrektor wydziału odpowiedzialnego za tę rurę, ani nikt inny nie raczył sprawdzić wnętrza. Mój protest zagłuszyło stękanie ludzi starających się podnieść ciężki przedmiot na 4 metry wzwyż i szorowanie drugiego metalowego prętu, który tym razem wyleciał drugą stroną prosto na urzędowy parking. Jakoś obyło się bez strat osobowych i materialnych.
Dalsza podróż wyglądała podobnie- na piętrze wyjście do przodu w korytarz i wycofanie z powrotem na schody, na półpiętrze podnoszenie na dźwignię w oparciu o okno. Więcej metalowych prętów szczęśliwie nie było, więc i wszystko przebiegało bez większych zakłóceń. Po wszystkim uścisnęliśmy sobie brudne, spracowane dłonie gratulując kolejnej bezsensownej czynności wykonanej w najgłupszy z możliwych sposobów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz