I pewnie wszyscy przez tytuł pomyśleliście o Dziadzie. No cóż, teraz nie mogę Was zawieść i muszę zacząć właśnie od niego. Rozmawiałem z nim ostatnio na temat jakiegoś odkrycia dokonanego przez naukowców w Andach na wysokości 6.700 m n.p.m. Ciekawa sprawa, ale Dziada oczywiście najbardziej interesuje jak ludzie tam weszli. Starałem mu się wytłumaczyć delikatnie, że nie takie rzeczy jako ludzkość robimy i na szczęście podłapał temat stwierdzając “no tak, skoro ludzie wchodzą na dziesięciotysięczniki”...Ale głupie jest też coś innego. Wierzcie lub nie, ale szykuje się w Urzędzie... szykuje się nic innego jak... Strajk. Tak, tak, ciężko w to uwierzyć, ale będziemy strajkować. Tzn. w sumie będą, bo ja najpewniej pozostanę łamistrajkiem. Pewnie teraz zastanawiacie się o co będzie strajk i jak będzie on wyglądał.
Cóż, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I tak jest też tym razem. Główny powód to brak podwyżek od dłuższego czasu i brak nagród, również od dłuższego czasu. Ja się z tymi postulatami zasadniczo nie zgadzam. Tzn. jasne, że chciałbym dostać więcej kasy, którą oddajecie państwu w podatkach. Ale z drugiej strony, głupio mi wyciągać łapę po więcej, gdy wiem, że ogólna sytuacja budżetu nie jest najweselsza. Nagrody za to w ogóle mi się nie podobają. Są dawane wszystkim z dowolnej okazji (tzn. ostatnio nie są), co wypacza w ogóle ich pojmowanie. Nie są nagrodą za dobrą pracę, tylko swoistym dodatkiem zależnym od widzimisię góry. Na zasadzie “bądźcie posłusznymi urzędnikami, dostaniecie nagrodę”. Reszta niestety nie podziela mojego zdania, a najgłośniej krzyczą ci, co zarabiają najwięcej...
Zadecydowano więc, że będzie strajk i na znak protestu założymy sobie wyznaczonego dnia czarne przepaski na ramię. I nic więcej. Nie będzie ogłaszany, nie będzie flag, styropianu, wywieszonych postulatów. Co nie dziwi, bo przeciętny człowiek, jakby się dowiedział, że urzędnicy strajkują po kasę, chyba na ochotnika przyszedłby nas pałami rozganiać. I uwierzcie mi, wcale bym się temu nie zdziwił, ani nie protestował, wręcz bym się w to włączył.
Bardzo odstaję pod tym względem od ogółu współpracowników. Podobna sytuacja była, gdy chcieli mnie zapisać do związku zawodowego w urzędzie. Mnie. Największego przeciwnika związków zawodowych. Krzyknąłem tylko “won mnie stąd komuniści, niech żyje kapitalizm!”. A poważnie to tylko powiedziałem, że w ogóle mnie to nie interesuje. Szczególnie, że działalność tego związku ogranicza się do obracania kasą. Składka 100 zł rocznie, na koniec roku dostaje się ze związku 100 zł nagrody (bo zrezygnowali z organizowania imprez i paczek). Sens? Brak. Tak samo jak w przypadku strajku.