"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 14 listopada 2013

Dzień dziewięćdziesiąty trzeci- zrób tak, żeby było dobrze.

Jakiś czas temu mówiłem, że o tym napiszę. O zdobywaniu wiedzy i doświadczenia w urzędzie. Nigdzie nie ma tak, że jak ktoś przychodzi do roboty, to wie wszystko. To jest po prostu niemożliwe, bo trzeba by było całość tak usystematyzować, wbić w tak doskonale jeden schemat, że to nie ma szans się spełnić. Samo zorientowanie się, gdzie są ołówki zajmuje czas. Oczywiście idzie zdecydowanie łatwiej, gdy ktoś w to wprowadzi.
W urzędzie nie ma na to szans. Po prostu nie. Siadasz i pracujesz starając się z posiadanym zasobem wiedzy sprostać zadaniom. Nie jest to łatwe, szczególnie że większość ludzi przychodząc po raz pierwszy do urzędu, nie ma żadnego wykształcenia (a co dopiero doświadczenia) w administracji. Dlatego wdrażanie się często trwa tragicznie długo, a zanim zdobędzie się merytoryczną wiedzę człowiek zdąży przesiąknąć tą całą zgnilizną urzędów. Błędne koło. Dlaczego starzy urzędnicy nie chcą szybko wprowadzić nowych? Powodów jest kilka.
Przede wszystkim to konkurencja. Urzędnik zazwyczaj ma dwa etapy- młody ma ambicje awansu, stary utrzymania się na stołku. W obu przypadkach nowy może te plany pokrzyżować. Po co uczyć kogoś, kto za chwile może być konkurencją w konkursie na dyrektora wydziału, albo wygryzie ze stanowiska? Jakie szanse ma ze mną Dziad? Ja nie mam problemów z angielskim (dukam po niemiecku, liznąłem na studiach łacinę [i tylko ją ;_;], z GTA: San Andreas nauczyłem się hiszpańskich przekleństw), mam wyższe magisterskie + podyplomówka, nie wspominając już o wychowaniu w innych realiach, w których nie obowiązuje maksyma “czy się stoi, czy się leży”. Gdyby nie to, że Dziad ma doświadczenie, którym się nie dzieli, to te jego technikum w połączeniu z kulawą znajomością polskiego i wywaleniem na robotę po całości, nie byłby jakąkolwiek konkurencją. Ale on jest inspektorem, a ja sekretarką.
Druga sprawa to strach przed odpowiedzialnością. Ujmując to najogólniej- urzędnik zazwyczaj sam nie zna do końca przepisów i sam niekoniecznie jest pewien, czy to co robi jest właściwie robione. Jeśli zacznie tego uczyć, to zwiększa szansę, że sprawa się rypnie. “Kto cię tego nauczył?! Ten i ten.” Przy Dziadzie to bardzo często wychodzi, przy Szefie zresztą też. Zawsze gdy ich o coś pytam, słyszę “nie wiem, zrób żeby było dobrze”. Nie dziwię się im, robiąc tak podstawowe błędy po łącznie jakichś 50 latach pracy, to faktycznie wstyd.
No i ostatnia sprawa- wylanie na wszystko. Kogo właściwie ma to obchodzić, żeby kogoś nauczyć? Dlaczego niby? Komu to potrzebne? On tu jeszcze będzie siedział 10 lat, to trochę przypilnuje, a potem? A czemu miałoby to go obchodzić, będzie już na emeryturze, niech się inni martwią.
Sam ostatnio nad tym ubolewam. Trafiła mi się okazja na podwyżkę, ale wiązałoby się to ze znacznym zwiększeniem zakresu moich obowiązków, pozostając oczywiście sekretarką... Obowiązki nie byłyby problemem, gdyby nie to, że ja w tej chwili nie znam swoich obowiązków. Tzn., niby mam 3 kartki A4 (najwięcej w całym Urzędzie...) obowiązków, ale w rzeczywistości odwalam jeszcze 4 kartki A4 obowiązków pozostałych ludzi z mojego wydziału, bo są jacy są.
Większy problem to fakt, że nie znam w ogóle przepisów dotyczących tego, czym miałbym się zajmować. I zgadnijcie co? Tak, nikt mnie nie wprowadzi. Aktualnie zajmująca się tym osoba ma kompletnie wylane, nie ma czasu, chęci i jedyne o czym marzy, to żeby pozbyć się tego i oddać jakiemuś leszczowi. Np. mi.
A dlaczego o tym marzy? Przez największy minus, jaki tej kwestii dotyczy. Za każde potknięcie będę odpowiadał nie przed Szefem, ani nawet Szefem wszystkich Szefów. Jeśli coś spierdolę, będę świecił oczami przed jedną z centralnych agencji dbających o bezpieczeństwo wewnętrzne kraju. W ekstremalnym wypadku, przez kraty. Dlatego już im powiedziałem, że serdecznie dziękuję, ale nie. I jakoś przełknę brak podwyżki jak na razie.
Ahm, zapomniałbym dodać, jest jeszcze jeden minus- przed tą samą instytucją, o której wspomniałem wcześniej, odpowiadałbym także za pracę Dziada. A to już prosta droga do kłopotów.

1 komentarz:

  1. Od 6 lat pracuje w urzedzie i przez caly ten czas slysze od moich zmieniajacych sie Szefow "zróbcie tak, żeby było dobrze". To chyba jakas uberfraza wszystkich urzędowych Szefów.

    OdpowiedzUsuń