"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 13 lutego 2014

Dzień sto piąty- ah, tęsknię za urlopem.

Sezon urlopowy w pełni. Od początku miesiąca Szef na urlopie, wraca w poniedziałek, czyli akurat jak urlop biorę ja. Miesiąc bez jego obecności powinien wpłynąć kojąco na stan mojego umysłu. Co prawda przez ten czas pozostawał ze mną drugi powód mojej niechęci do pracy, czyli Dziad. Paradoksalnie i zupełnie nietypowo okazał się być jednak przydatny. Co prawda na godzinę z 20 dni, ale zawsze.
Szybko też wrócił do swojej tradycyjnej kondycji psycho-motorycznej. Ostatnimi dniami zawsze zrywam się z roboty z 2-3 godziny przed końcem. Nie tak jak Szef, żeby załatwić jakieś swoje pierdoły, ale zupełnie legalnie chodzę na kontrole. Obowiązek zamykania przypada więc w takim momencie Dziadowi i do tego zaraz wrócimy, bo właśnie w tej chwili staram się powstrzymać śmiech.
Jak wiecie (a jak nie, to właśnie się dowiadujecie) notki piszę w pracy. Jak tylko mam chwilę wolną, czy wydarzy się coś szalonego, to biorę i spisuje wszystko na gorąco. Właśnie teraz coś takiego ma miejsce, dlatego przerywam notkę. Dziad wziął w swoje łapy telefon (służbowy, jakże by inaczej), co mnie nie dziwi, ale rozmowa już jak najbardziej.
-Halo? Dzień dobry, ja bym poprosił z kimś odnośnie reklamacji, czy kontroli jakości, czy coś...
Początek nie dziwi mnie aż tak bardzo, często dzwoni np. do spółdzielni, bo coś mu nie pasuje, jest nie tak, ogółem nikt nie ma żadnych ale, oprócz Dziada. Ale to co dalej usłyszałem...
-Tak, bo ja chciałbym się poskarżyć na kawę X (pierwsze w życiu nazwę słyszę, ale mówi że “kosztuje 4 zł za pół kilo, tak drogo, a nie da się pić”...), jest jakaś bez smaku, nie nabiera koloru, muszę dużo sypać, ale i tak to nic nie daje.
Dziada przełączają, potem podają mu numer do szefa wydziału kontroli jakości, gdzie dzwoni raz, ale go nie zastaje. Potem dzwoni drugi raz i też pudło. Ale się nie poddaje. Dobrą godzinę później dzwoni po raz trzeci i tym razem podają mu kolejny numer, tym razem niby bezpośredni.
Wracając. Wychodzę wcześniej z pracy i liczę, że będzie wszystko... Wróć. Mam w głębokiej dupie, co się dzieje w robocie. Ja wszystko co miałem odwaliłem, a reszta niech się choć na coś przyda, np. do zamknięcie biura. Tego dnia połowa mojej pracy ograniczała się do sprawdzania pogody dla Dziada, bo chciał na działkę, a tu burza się zbliża. Więc używając dostępnych dla każdego stron, których mój kochany współpracownik nie potrafi ani znaleźć, ani jak ja mu je otworze, odczytać, relacjonuję niemal na żywo. Wychodzę więc w piątkowe południe patrząc na zbliżające się ciemne chmury zwiastujące moje ulubione zjawiska atmosferyczne i w niemiłosiernym upale i duchocie brnę przez zatłoczone ulice ze świadomością, że zaraz będę odstawiał cyrki na drabinach.
Minął weekend. Burze były, deszczyk popadał, nawet się przyjemnie ochłodziło. Wchodzę do biura i tak jak mam w zwyczaju wyglądam przez okna. Niezamknięte okna. Co do uja... Jakoś to wszystko krzywe, w jednym oknie nie zaskoczył do zamknięcia górny zawias, inne tylko przymknięte, wszędzie na parapetach ślady wody i jakiegoś kurzo-piasku, dokumenty zmoczone... Dziad…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz