"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 27 marca 2014

Dzień sto jedenasty- prognozy pogody.

Są zdecydowanie niekorzystne. Po tygodniu ładnej pogody, w której panował zdecydowany niż głupoty nadszedł wyż związany z powrotem do przestrzeni Urzędowej Szefa. Taki dzień jest zawsze bolesny. Po kilku dniach spokoju, w czasie których robi się to co trzeba tak jak tylko w urzędzie można, czyli powoli, nagle zaczyna się jakaś gwałtowna, niczym nie uzasadniona ruchawka.
Dostaliśmy pod jego nieobecność wpierw 5 pism, które wstępnie sobie przejrzałem, jako że i tak to ja na nie będę odpowiadał, mimo, że są do Szefa. Wnioski nasunęły mi się dość proste. Do jednego będzie trzeba napisać pismo przewodnie i dołączyć jedną kartkę A4 skserowaną, pozostałe cztery wymagają odpowiedzi na jednej kartce A4 pisma przewodniego- “nie ma, nie było, nic nie wiemy, dajcie nam spokój”. Położyłem więc mu na biurku i zapomniałem o sprawie.
Następnie doszły jeszcze dwa, które wymagały jeszcze mniej atencji. Nabazgrać numer sprawy i odłożyć do teczki. A wpierw na biurko Szefa, żeby wiedział, że coś takiego jest.
W międzyczasie jeszcze dwa dyngsy o jakich jakiś czas temu pisałem, że mocowałem na dworcu, się wyłączyły i musiałem załatwić z serwisantem wizytę, przemyśleć jak zrobić, żeby podpisał swój kwitek wypłaty skoro wyjeżdża do sanatorium, no i takie tam różne pierdoły. Nudy.
Wrócił Szef. Na te pierwsze 5 pism usłyszałem z jego biura “o kurwa, o ja pierdolę, ile roboty, no bez sensu, co teraz”. Powiem Wam co teraz. Wyszedł pochodzić sobie po Urzędzie.
Gdy wrócił postanowił z kolei zrobić najgłupszą z możliwych rzeczy tego dnia i zupełnie niezwiązaną z tymi pismami. Nawet moje prośby, groźby i tłumaczenia na nic się nie zdały, ruszyłem ją po prostu robić. Zszedłem do ksera.
-Czołem, ksero wolne?
-Tak.
-To ja zaraz wracam.
Wróciłem zaraz.
-E… po co Ci te dwie ryzy papieru?
-Będę kserował.
-DWIE RYZY?!
-Mam nadzieję, że coś tu jeszcze masz z papieru, bo to co przyniosłem będzie mi za mało.
-DWIE RYZY ZA MAŁO?!
-No… Mam te 13 kartek skserować 100 razy.
-Po co…
-Żeby wysłać je do kilku zakładów.
-Nie możesz wysłać tego gówna mailem?
-Ja mogę. Teraz zadzwoń do Szefa i mu to wytłumacz, będę ci wdzięczny.
Imię Szefa działa jak zimna woda. Więc zamiast dzwonić do niego zrobili mi kawę i ciasto. W końcu czekały mnie ponad 3 godziny przy kserze. Potem jeszcze układanie.
W tym czasie Szef oczywiście zrobił to, co pojawiło się pod jego nieobecność. Jak mówiłem, to w zasadzie 30 minut roboty. Więc gdy wróciłem do biura na trochę ponad godzinę przed końcem pracy, zmęczony, z nogami wchodzącymi mi do dupy (nie ma gdzie usiąść przy kserze), oznajmił mi “kurwa, ale się napracowałem, że już mi się nie chce, nara”.
I poszedł sobie do domu.

2 komentarze:

  1. Nie ma takiej głupoty, takiego idiotyzmu, na który szef prędzej, czy później nie wpadnie. O ileż prostsze byłoby życie i praca, gdyby pryncypał chciał posłuchać propozycji pracownika.
    Dobrze, że sam sobie jestem sterem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłem pewien paradoks Twojego bloga - po każdym z tekstów czuje się potrzebę skomentowania wpisu, ale najzwyczajniej w świecie brakuje słów...

    OdpowiedzUsuń