Jeśli myśleliście, że wyremontowanie i przeniesienie magazynu to wszystko, co można przy nim spieprzyć, to jesteście w wielkim błędzie. Ponieważ Szef narzucił taki, a nie inny terminarz załatwiania spraw, to odbioru trzeba było dokonać po przenosinach. I tu rodził się już kolejny problem. My używamy magazynu, ale budynek jest szkoły, a inwestycja wydziału inwestycji. Więc znów musiało się zebrać całe spore gremium- dyrekcja, urzędnicy, wykonawcy. I już się może domyślacie, że im większe zbiorowisko ludzkie tym większego debila zrobi z siebie Szef.
Ogółem magazyn wygląda… Spoko. Bez szału i bez tragedii. Białe ściany, białe drzwi, miałe okna, białe jarzeniówki i szare płytki na podłodze. Jakby co- tani i łatwy do odmalowania. Ale Szef oczywiście miał problemy. Główny był taki, że koniecznie chciał jeszcze jeden zamek w drzwiach. Bo takie są wymagania. Pierwsze słyszę i serio, nie ma takich wymagań. No ale niech mu będzie, wszyscy machnęli na to ręką bo to nie problem. I w tym momencie odezwał się dyrektor szkoły:
-No dobrze proszę państwa. Wszystko miło, tylko jeszcze potrzebowałbym klucze do tego magazynu.
Szefowi wpierw odpłynęła krew z twarzy, potem ponownie napłynęła i po lekkim zapowietrzeniu się zaczął:
-A po co?
-Jakby się paliło, pękły rury czy cokolwiek. Wejście macie osobne, ale to ciągle budynek szkoły i jeśli coś się stanie, to będzie trzeba szybko zareagować.
-Ale wy też nam nie daliście kluczy!
-Ale po co ci klucze do szkoły? - zapytał dyrektor wydziału inwestycji.
-Do bramy jest potrzebny.
-To do bramy dla pana mam gotowy, woźny go właśnie przepina i o już jest, proszę.
-Młody idź sprawdź czy pasuje.
-Myślę, że możemy zaufać dyrektorowi szkoły…
-Nie stawiaj się tylko idź sprawdź, nigdy nie wiadomo.
Co miałem zrobić, poszedłem w deszcz. Kątem oka zauważyłem, że stoi w oknie i patrzy, czy pasuje. Gdy wróciłem dyrektor szkoły spytał:
-I jak?
-Oczywiście pasuje.
-To co teraz z tymi kluczami? - zwrócił się do Szefa.
-Jakimi kluczami? - Szef postanowił udawać debila (choć nie musi udawać), żeby uniknąć tematu.
-Kluczami do magazynu.
-Ale po co?
-Już panu mówiłem, w razie, gdyby coś się stało.
-Ale to tylko zgodnie z procedurami.
-To niech pan je mi poda, a ja się pod nimi podpiszę.
-Nie, to pan sobie ustali procedury.
-Ale skąd ja mam je wziąć, przecież to pan się tym zajmuje.
-Szef, nie rób sobie jaj, przygotuj procedury i tyle- wciął się dyrektor inwestycji.
-A ty co teraz? Urzędnik powinien wspierać urzędnika, a nie kogoś tam.
Płonę ze wstydu.
-To wtedy niech Młody zrobi - odezwał się wykonawca.
-Młody nic nie rób - odpowiedział Szef.
-Młodego zostawcie w spokoju, Szef robi jakieś sztuczne problemy. Ty jesteś dyrektorem wydziału, Twój sprzęt, Twoja odpowiedzialność, Ty przygotujesz procedury - odezwała się bardziej rezolutna pracownica inwestycji. Pracowałem z nią pół roku, więc cieszę się, że przyszła mi z odsieczą. Na tym spotkanie właściwie się skończyło, tylko podpisać protokół ze wszystkimi ustaleniami. Oczywiście Szef chciał, żebym ja to podpisał, ale znów kobieta się wcięła wyrażając głośno to co myśleliśmy wszyscy- że jest żałosny i nie ma zrzucać odpowiedzialności na mnie.
Na tym kończy się historia magazynu. Skrócona, nie zawiera wszystkich szczegółów, np. mojej kłótni o to, kiedy zrobić w nim porządek, która zakończyła się przyznaniem mi racji, ale z wyrazem lęku “zrobimy po twojemu, ale jakby co będziesz utrzymywał moją rodzinę” (tak, obsrywa się ze strachu przed jakąś mityczną kontrolą). Myślę jednak, że pozwoliła mi raz na zawsze wyrzucić z siebie mój stosunek do Szefa. Oczywiście, już niedługo znów o tym napiszę, ale do tego czasu przynajmniej na duszy mi lepiej. Bo na kręgosłupie to w ogóle- 2 tygodnie i wizytę u lekarza później już mnie w miarę przestało boleć.