Byliście na nowym Mad Maxie? Ja już byłem. To jeden z tych filmów, których nie mogłem sobie odpuścić, żeby zobaczyć na dużym ekranie. Obok Furii, Grawitacji, czy Metallicy. I w 50% jestem zadowolony. W sensie na Grawitacje i Metallicę kasę zmarnowałem. Za to Furię polecam (za oryginalnego Tygrysa z muzeum w Bowington daję filmowi 88/10). Polecam też Mad Maxa. Kocham ten szalony klimat postapokaliptycznych pustkowi. Chociaż przyjaciółka, z która byłem, chyba trochę była zaskoczona poziomem tego szaleństwa.
Nie ma się co dziwić. Powyższa scena jest bez większej logiki, bo i nie o sens tu chodzi, tylko żeby wyglądało zajebiście. A ja nie jestem w stanie wymienić wielu lepszych rzeczy niż ciśnięcie solo na dwugryfowej gitarze z miotaczem płomieni na tle ściany dźwięku jadąc ciężarówką przez pustynie. I nie oszukujmy się, Wy też nie potraficie.
To trochę jak u mnie w robocie. Też będzie o gangu. Nazywa się związek zawodowy. Ja ogółem jestem podłym kapitalistą, możecie mnie sobie wyobrazić jako grubasa z wąsem, w garniturze, cylindrze i twarzą przyozdobioną monoklem oraz cygarem. Mr Monopoly. Nie no, przesadzam. Zabezpieczenie socjalne jednak jest istotne i dobrze funkcjonujący związek zawodowy jest wartością dodaną. Dobrze funkcjonujący, a nie patologiczny. Nasz zdecydowanie dla pracowników jest jak matka. Matka małej Madzi.
Zacznijmy od tego, że co roku jest cyrk z wyborem władz. Wracając do wstępu, gdyby to było tak jak w Mad Maxie, że liderem zostanie ten, kto najlepiej da innym po mordzie, to byłoby nieźle. Nawet bym się zapisał, dla samej radości bycia w trakcie głosowania. Ale u nas każdy chce, żeby związek działał prężnie, ale chętnych do chwycenia za ster zero. Więc całość sprowadza się do kłótni, kto się zdecyduje, żeby nie rozwiązali związku. Dlatego nowo wybrany ma mocną pozycję negocjacyjną, czyt. “dobra, będę, ale nie będe robił tego, tego i tamtego”. Jak to ma dobrze działać z takim nastawieniem?
A nastawienie takie jest, bo nikt nie chce podpaść Szefowi wszystkich Szefów. Każdy marudzi, każdy narzeka, ale w ostateczności potulne baranki. I tak aktualny przewodniczący związku stwierdził, że obejmie funkcję, ale nie będzie walczył o podwyżki. Wszyscy się zgodzili, na zasadzie, o której pisałem w poprzednim akapicie. I wszystko byłoby spoko, gdyby nie informacja rozprzestrzeniająca się po urzędzie z prędkością błyskawicy, że niewiele po wybiorze na prezesa otrzymał znaczną podwyżkę. Znaczną, tzn. ⅔ mojej pensji. Ból dupy jaki po tym nastąpił ciężko opisać słowami, więc posłużę się tegorocznie aktualnymi jednostkami. Było to 2,37 ŚwidnikoMielca/Caracala w okresie 1 przetargu. Czyli mega dużo. Ale z takimi rzeczami jest jak z pierdnięciem. Po jakimś czasie smród z gaci się wywietrzy.
I w tym przypadku tak było, po miesiącu wszyscy zapomnieli. Zbliżał się jednak dzień samorzadowca, święto swego czasu należycie święcone, o czym nawet mogliście u mnie przeczytać już. W tym roku wielu żywiło nadzieje, że jeśli nie o podwyżki, to choć o przywileje socjalne, czytaj przywilej narąbania się za państwowe. Jednak i tym razem się zawiedli, na dzień samorządowca pracownicy od związku dostali życzenia wydrukowane na kartce bladym tuszem. Nawet się pod nimi nikomu podpisać nie chciało.
Ta cała sytuacja doprowadziła do czegoś zabawnego. W zakładzie pracy istnieje związek zawodowy, który jednak niewiele robi, a zamiast niego sami pracownicy oddolnie organizują imprezy w związku z dniem samorządowca, piszą do Szefa wszystkich Szefów grupowe listy z żądaniem podwyżek, etc.
A, zapomniałem napisać, czy polecam Mad Maxa. Polecam, wszystkie cztery.