"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 11 czerwca 2015

Dzień sto siedemdziesiąty pierwszy- człowiek-gazela.

Wysłali mnie na szkolenie, właściwie dwa, z czego jedno kompletnie bezsensowne dla mnie. Pobieżnie przejrzałem jego program, żadnego punktu nie rozumiem. Głównie dlatego, że składa się z techno-bełkotu i 3 literowych skrótowców. “Komplicja DDG z cyfrowym BBX na matrycy FF-101”. I tak 12 razy. Co więcej, z góry mi to wali szkoleniem reklamowym, bo dziwnym zbiegiem okoliczności prowadzą je firmy sprzedające urządzenia do tych systemów. I prowadzą je za darmo włącznie z obiadem. Miałem nadzieje wysłać mojego konserwatora, który jakby nie patrzeć się tym zajmuje zawodowo i po prostu na tym zna, może coś by mu to szkolenie dało. Teraz muszę tarabanić się z nim. Nie da się Szefowi przetłumaczyć z ludzkiego na debilny, że nie mam zielonego pojęcia, o czym będą tam mówić, a średnia długość wykładu zamykająca się w 15 minutach raczej determinuje brak tłumaczenia podstaw.
Drugie może mi się bardziej przydać, ale też bardziej mnie irytuje. Jego pełen tytuł zajmuje 4 linijki na kartce A4, a sprowadza się do rozliczania finansów Kółek Różańcowych z punktu widzenia Regionalnych Izb Obrachunkowych. Czemu mnie to irytuje? Bo za zajmowanie się Kółkiem Różańcowym ciągle nikt nie chce mi dać kochanych pieniążków. Możecie pomyśleć w tej chwili, że jestem debilem, skoro mimo to tłukę się na nie. Nie będziecie zbyt daleko od prawdy, jednak mój pomysł jest taki, żeby po raz 10ty uderzać do Szefa wszystkich Szefów już po szkoleniu. Dlatego, że będę miał wystawione zaświadczenie o jego odbyciu na moje imię i nazwisko i jeśli nie będzie chciał mi przyznać kasy, to po prostu się wypnę i niech szuka innego leszcza. Następne szkolenie może za rok, może na drugim końcu Polski. Zawsze jakiś argument. Nie chcesz prośbą? Będzie groźbą.
A sam wyjazd na szkolenie to dla mnie dodatkowa papierowa robota. Na 1 szkolenie potrzebuję wypisać kartę zgłoszenia udziału i zdobyć pieczątkę z podpisem, razem z nią wniosek na szkolenie i 3 podpisy oraz 2 pieczątki pod nim, później zarejestrować polecenie wyjazdu służbowego, następnie wypisać polecenie wyjazdu wraz z kolejnym podpisem (lub trzema, jeśli ponoszę jakieś koszty dojazdu), po powrocie muszę jeszcze uzupełnić arkusz oceny szkolenia wraz z kolejnymi dwoma podpisami, a na koniec roku na szczęście już zbiorczy wykaz odbytych szkoleń, oczywiści wraz z podpisami i pieczątkami. A w tym wszystkim jeszcze zawrzeć muszę niezbędne informacje takie jak godziny odjazdów, przyjazdów, przejechane km, wszystkie koszty plus załączniki je potwierdzające. Na jedno z tych szkoleń jadę pociągiem, to w rubryce o wymiarach 2 na 0,5 cm muszę wpisać “środek lokomocji, klasę, rodzaj biletu”. Jest koleś na świecie, który robi rzeźby mieszczące się w uchu igielnym, podczas ich rzeźbienia słucha swojego serca, żeby działać między uderzeniami w celu eliminacji nawet najdrobniejszych drgań dłoni. Ma ktoś pożyczyć stetoskop?
A żeby było śmieszniej dzień przed wyjazdem, go po robocie i zakupach wróciłem do domu coś za łatwo mi się drzwi otwierało. Mózg jeszcze nie nadążał, ale już rozumiał, że powinno być mi znacznie ciężej wyciągnąć klucze i faktycznie dopiero w domu kładąc wszystko na stół ogarnąłem, że tak jakby brakuje mi powyższego kompletu dokumentów.
Dawno temu na podwórku nazywali mnie człowiek-gazela, tak potrafiłem zapierdalać. Cóż, od tego czasu nic się nie zmieniło.

1 komentarz:

  1. 5 temu kupowaliśmy MASZYNĘ. Znałem tą MASZYNĘ, bo pracowałem na takiej w poprzednim zakładzie pracy, ale znałem tylko tą jedną, konkretną. Dane techniczne z netu i opisy nic mi nie mówiły, poprosiłem więc szefową o jaką delegację, czy coś, może nie od razu na targi maszyn, ale chociażby do firmy, która tymi maszynami handluje, żebym mógł obejrzeć, co to jest ten programator.
    Kasa na delegację może zostać przyznana, kiedy wniosek zostanie zatwierdzony przez księgową i podpisany przez dyrektora. Innymi słowy: kiedy już wybiorę MASZYNĘ na podstawie danych technicznych, których nie rozumiem, i kiedy dyrekcja zgodzi sie z moim wyborem, ministerstwo przyzna pieniądze, ogłosimy konkurs ofert, to wtedy będę mógł pojechać i obejrzeć, co wybrałem.

    OdpowiedzUsuń