"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 21 kwietnia 2016

Dzień dwieście piąty- czterej pancerni i pies.

Stało się. Doczepili mi stażystę. “A po co to komu potrzebne? A dlaczego?” No ale niestety. Wpierw miały być dwie laski na 3 tygodniowej praktyce, skończyło się jednym stażystą na pół roku. Oczywiście z jednej z poprzednich notek wiecie już, że po przyjściu do nas (o czym dowiedziałem się rano tego samego dnia) nie miał biurka, fotela, komputera, długopisu czy roboty. Tak więc pierwsze kilka dni siedział przy stoliku dla interesantów i cały dzień czytał ustawy. Robił to tylko po to, żeby zabić czas, bo jednak siedzenie 8h dziennie i nie robienie niczego jest trudne nawet mając do dyspozycji kompa z internetem. Wiem po sobie.
Po jakichś dwóch tygodniach wreszcie dostał komputer, ale bez łączności z siecią. Jest to o tyle komplikujące życie, że nawet jak ma coś zrobić, to trzeba pendrivami przerzucać to z kompa na kompa żeby wydrukować. No ale nic, moje nadzieje były wysokie- koleś jest 5 lat młodszy ode mnie i na studiach. No nie ma bata, Worda musi umieć obsłużyć choćby w mocnych podstawach. Pierwszego dnia, którego otrzymał kompa dostał też zadanie- przepisać 1 kartkę A4 z zachowaniem formatowania. Mniej więcej zachowaniem. Pieprzył się z tym 4h i jeszcze na koniec musiałem podejść poprawić marginesy co zajęło mi 3 sekundy (ctrl+a i suwaki).
Powiedzcie mi szczerze, czy ja mam za duże wymagania względem ludzi?
Plus jest jedynie taki, że w miarę szybko wszystko łapie, więc mogę spokojnie używać zwrotu francuskiego ruchu oporu “słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać”. I gdyby na tym skończyły się moje problemy z nim to byłoby dobrze. Ale niestety.
Kolejny minus jest taki, że sporą część mojej szajsowatej roboty teraz musi odwalać on. Powinienem się cieszyć, nie? Otóż nie. Wcześniej liczyłem, że jeśli kiedyś pozbędę się tych największych głupot, to będę mógł poświęcić się robieniu czegoś sensownego. Problem w tym, że pozbyłem się ich, ale Szef nie dorósł intelektualnie do tego, żeby pozwolić mi naprawić cały syf, który od dobrych 25 lat tu narasta. Miałem nadzieję, że ogarnę szafę z kserami każdego niepotrzebnego gówna, okazuje się, że nie mogę “bo się przyda”. To nic, że w tym śmietniku niczego nie da się znaleźć ważne, że wszystko tam jest. Chciałem przenieść część rzeczy w XXI wiek. Np. spisy spraw robić w kompie i tylko na koniec roku drukować. Przenieść inwentarze do excela czy czegokolwiek, co ułatwiłoby mi zliczanie tych setek tysięcy PLNów z tysięcy przedmiotów nadających się głównie na śmietnik. Nope. Powody są prozaiczne. Poza mną nikt nie umiałby tych spisów spraw wypełniać, a Szef uważa, że sumowanie kalkulatorem i kartką jest bardziej nieomylne niż automatyczne liczenie arkusza kalkulacyjnego. Dla jaj sobie zrobiłem na próbę z kilkoma pozycjami, jest tak piękne, że prawie się nad swoim dziełem rozpłakałem. A rzeczy w kolejce miałbym więcej- choćby inwentaryzację, którą z uporem maniaka muszę pisać odręcznie zamiast zmienić datę i wcisnąć Ctrl + P. Więc teraz zamiast robić coś sensownego zamiast głupot to po prostu nie robię głupot i nudzę się jeszcze bardziej.
Ale i to nie koniec. Okazuje się, że koleś jest zapalonym… działkowcem. No na litość boską, co ja zrobiłem takiego, żeby wylądować w tym kurwidołku, gdzie 3h dziennie trwają ożywione dyskusje o najlepszych metodach nawożenia ogórków i przemysłowym uboju świń. Swoją drogą jakie trzeba mieć szczęście, żeby wśród wszystkich ludzi na ziemi trafić na dwudziestoparolatka lubiącego uprawiać warzywa.
Coś czuję, że za te pół roku będą urzędnicze poradniki o perfekcyjnym ogrodzie.

4 komentarze:

  1. Współczuję, serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale przynajmniej będę umiał uprawiać ogórki ;)

      Usuń
  2. Męcz się, męcz... To kolejny rachunek, jaki płacisz za spolegliwość i za "za mało mi płacą, abym kogoś reformował".
    Niestety, jak znam życie, to nie będzie ostatni rachunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Energię, którą musiałbym włożyć w nic nie dające reformy wolę włożyć w działanie, które odetnie mnie od nich na amen ;)

      Usuń