"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 7 lipca 2016

Dzień dwieście piętnasty- Szafa.

Szafa na dokumenty to jedna z rzeczy, z których może nie jestem dumny, ale z pewnością zadowolony. To ta niewielka cząstka otaczającej mnie rzeczywistości w robocie, którą udało mi się zmienić, nie bez problemów, a której mimo upływu prawie 5 lat moi współpracownicy ciągle nie ogarniają.
Zacznijmy od tego, jak to wyglądało gdy tu się zjawiłem. W skrócie- fatalnie. W rozwinięciu- zbiór dokumentów składał się z jednego segregatora, do którego było wpięte multum teczek zawieszkowych, każda dla innego działu. Segregator oczywiście ledwo się domykał taki był gruby, teczki wylatywały z niego przy każdym ruchu, a chyba nikt pracujący w biurze nie ma wątpliwości, jakim te zawieszkowe gówna są gównem. Do tego spisy spraw robione na maszynie do pisania. Nie ściemniam Wam, w 2012 roku moi współpracownicy dysponujący w biurze 3 komputerami i 2 drukarkami, w tym jedną kolorową, spisy spraw robili na maszynie do pisania firmy Łucznik.
Od kiedy to zobaczyłem wiedziałem, że to jest do dupy i że można lepiej. Bo wszędzie gdzie byłem wcześniej mieli lepiej. Więc naciskałem na zmiany i wreszcie łaskawie pozwolono mi odwalić całą robotę. Załatwiłem więc 30 nowych, równych segregatorów, na każdy z nich wydrukowałem, wyciąłem i przykleiłem odpowiednie oznakowania, w tym na grzbiecie zgrabny pasek z wszystkimi ważnymi informacjami- nr. działu, klasyfikacja archiwalna, nazwa działu, miejsce na wpisanie ołówkiem dat rocznych dokumentów, jakie się w nim znajdują, wygospodarowałem na nie miejsce w szafie, przygotowałem nowy spis spraw do drukowania i ułożyłem je od najniższego numeru do najwyższego.
Widzicie tu jakiś problem? Wszystkie sprawy w jednym miejscu kulturalnie posegregowane, że przy znajomości numeracji moglibyście je na ślepo wyciągnąć. Skok jakościowy w porównaniu ze wcześniejszym rozwiązaniem najlepiej podsumować stwierdzeniem, że już nikt nie przetnie sobie ręki szukając dokumentów.
Moi współpracownicy problemy widzą. Dziad kategorycznie odmówił dołączenia swoich teczek do całej reszty teczek i nadal ma zamiar (i go realizuje) trzymać je w szafie, w której trzyma swoją kurtkę, grzebień i drugie śniadanie. Bo jest o cały metr bliżej jego biurka i nie ma zamiaru się przemęczać. Spisy spraw także trzyma tam zamiast ze wszystkimi innymi. Jeśli jest w biurze to spoko, sobie szuka jak potrzeba. Gdy jednak jest na urlopie tak jak dziś i trzeba z nich szybko skożystać, to zaczyna się cyrk. Znaleźć klucz do jego szafy, wcześniej znaleźć klucz do jego biurka, a potem znaleźć gdzieś te pieprzone teczki wśród jego prywatnych śmieci.
Szef z kolei z rozwiązania jest zadowolony, ale nie potrafi go używać. Głównie dlatego, że nie rozumie sformułowania (i stojącej za nim idei) “od najniższego numeru do najwyższego”. Notorycznie, od 5 lat, za każdym razem szuka segregatora i za każdym razem, jeśli na raz wyciągnięte jest więcej niż jeden, odkłada go w dowolne miejsce, zazwyczaj źle. Za każdym razem muszę po nim iść poprawić, bo nie rozumie, że one są ułożone wg konkretnego porządku. Wie to, bo ja mu to powiedziałem i co jakiś czas przy okazji poprawiania jego byle jakiego pierdolnięcia ich z powrotem na półkę mu to powtarzam, ale najwyraźniej tego nie rozumie.
I w tym jak w soczewce skupiają się problemy mojego wydziału. Ja coś “wymyślę” (no bo przecież nie wymyśliłem tego, tylko zaadaptowałem) i się napracuję z wprowadzeniem rozwiązania do użytku. Dziad będzie miał na to wyjebane, bo za rok-dwa idzie na emeryturę i dla niego nie liczy się nikt poza nim samym. Szef może i by chciał się wpiąć w nowe rozwiązanie, ale jest na to za głupi i nie rozumie najprostszych zasad działania tego, co zrobiłem. I tak to się żyje u nas w Urzędzie. Byle do pierwszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz