"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 stycznia 2017

Dzień dwieście trzydziesty siódmy- Rip & Tear.

Zabić człowieka jest łatwo. Wiem jak to zrobić nawet gazetą. Szczęśliwie dla Dziada i Szefa trudno jest skutecznie pozbyć się zwłok i zatrzeć pozostałe ślady. Z drugiej strony bez problemu można zabić w człowieku całą chęć do roboty i nawet nie trzeba się z tym kryć.
Od pewnego czasu mamy w Urzędzie pewien problem. Który chyba widzę tylko ja. Brakuje nam… map. Nie żartuję. To poważny problem, który wyszedł przy okazji jednej z moich akcji jakiś czas temu. Na miejscu zdarzenia już wszelkie możliwe służby. I pojawia się problem. Musimy wyznaczyć sobie strategię działania. “Ok, weźmy mapę i zobaczmy”. Miało być jak na amerykańskich filmach. Awiatory na nosie, rozpięte koszule, radiostacje w rękach i mapa na masce radiowozu. Tyle tylko, że nikt nie posiadał mapy. Policja, straż pożarna i miejska, karetka… Kurwa, nawet kolesi z gazownictwa pytaliśmy.
Oczywiście ostatecznie wszyscy (poza Szefem) mamy smartfony, więc ratujemy się mapami Google, ale umówmy się, to nie jest najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. I ze skalą jest problem i z jakimś sensownym pokazywaniem sobie czegokolwiek nawzajem. Strażacy z wozu wyciągnęli tablet, ale ciągle to marne 10 cali.
Dlatego ucieszyłem się gdy zawitał w moje skromne progi przedstawiciel firmy robiącej mapy i plany na zamówienie. Wreszcie możemy nadrobić braki. A właściwie moglibyśmy…
Wpierw musiałem się spierać z Szefem. Ten staje okoniem, bo będzie trzeba coś robić. Samo zadzwonienie i zapytanie o cenę przekracza jego możliwości i wolę do pracy. Ale wreszcie go przekonałem, że zrobimy to z innymi i ilość pracy, a także (to ważne) odpowiedzialność rozmyje się między wszystkich. Usłyszawszy to ewentualnie się zgodził.
Poszedłem więc pytać po Urzędzie ile by potrzebowali, czy może mają jakieś potrzeby względem wymiarów, skali, danych. Wchodzę do pierwszych. “My mamy, nie potrzebujemy”, a za nimi wisi mapa z 1992 roku na którą wskazują. Brakuje na niej dosłownie całych osiedli. I to nie tylko dlatego, że wybudowano je przez ostatnie 25 lat, ale też dlatego, że kawałki mapy odpadają całymi płatami.
Idę do drugich. “Nie, nie. Wszystko wiemy, wszystko mamy w głowie.” Stary babsztyl nie kojarzy dobrze osiedla zbudowanego koło jej bloku w 2000. Osobiście to sprawdziłem, bo że złośliwością spytałem, czy wysłała już swoje dokumenty na ulicę X, którą od lat pomija bo nie wie, że taka istnieje… Kwestia jej notorycznego pomijania ulic miała już swój jeden finał w lokalnych mediach, więc i tak się może cieszyć, że tym razem kończy się moją drobną docinką.
U reszty nie było lepiej, ale udało mi się zgromadzić kilku chętnych tak, żeby ewentualne koszty rozłożyły się na tyle, że cena jednostkowa byłaby do zaakceptowania. Wróciłem więc żeby działać dalej, a tam Szef mówi, żebym wstrzymał się dobre 2 tygodnie bo teraz nie ma czasu. Przeglądanie karmy dla królików na Allegro widać jest bardzo zajmującym zajęciem i uniemożliwia mu przeczytanie maila, którego nabazgram. Bo oczywiście sam nie mogę wysłać maila bez jego zatwierdzenia, jak już wielokrotnie pisałem- nie ma zamiaru mi zaufać, bo nie. I liczy, że jak będę musiał się wstrzymać to mi się odechce i zapomnę. Z tym odechceniem to może mieć i rację, ale ja nie zapominam.

A, że dawno nie było tu żadnej nuty, a akurat nawinęła się pasująca mi do nastroju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz