"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 listopada 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty czwarty- Netflix.

Oglądaliście House of Cards? Jeśli tak, nie spojlerujcie mi- jestem w trakcie. Długo się wzbraniałem przed Netflixem, z wielu powodów. Gdy wreszcie założyłem konto zacząłem szukać rzeczy, które chciałbym obejrzeć. 0 wyników. Więc postanowiłem obejrzeć choć House of Cards, żeby darmowy miesiąc się nie zmarnował. Nie powiem, że mnie wciągnęło, ale po 2 dniach kończę 3 sezon. Tak więc tak…
Ale dziś mam dla Was historię, którą od dłuższego czasu chciałem opowiedzieć. Szukałem tylko natchnienia, a okazało się, że jej przebieg to właściwie dokładnie to, co spotkało Underwooda w pierwszym odcinku. Co prawda jaki kraj, taki House of Cards, no ale cóż. Cytując klasyka- “oni znają swoją wartość przyjaciele, dlatego BFF nie obiecuje zbyt wiele”.
Jakiś czas temu przez moje województwo przetoczyło się tsunami. Potężna fala, która wymyła multum ludzi w jednostkach, wydziałach, inspektoratach zajmujących się tym samym, co ja. Wiele z nich odeszło całkiem słusznie, biorąc pod uwagę ich wiek to najprawdopodobniej zatrudnił ich jeszcze Mieszko I, gdy wraz z dworem i drużyną objeżdżał włości. To czego nikt się nie spodziewał (głównie dlatego, że nie zapytał mnie…) to prosty fakt, że jak wymieni się kilkunastu ludzi w skali województwa z dość wysokich lub wyspecjalizowanych stanowisk, to nie będziecie w stanie znaleźć dla nich zamienników. Nie na raz, nie w tym samym czasie. Powstała potężna próżnia, która aż się prosiła, żebym w nią wszedł całym sobą. I nad tym pracowałem.
Najlepszą możliwością było wolne stanowisko kierownicze, rzut beretem od mojego “kochanego” Urzędu. Awans potężny, właściwie od razu na dyrektora. Moje ptaszki, niczym Varysowi, doniosły mi o tym, że będzie konkurs i kiedy. Niestety nie wiadomo było, jakie zostaną postawione wymagania formalne. Gdy wreszcie go ogłoszono byłem, oczywiście, pierwszym, który o nim wiedział. Szybko zerknąłem w BIP i dałem cynk reszcie, żeby wiedzieli kto tutaj jest najlepiej poinformowany. No i problem, choć Szef już się gorączkował, że tylko ja spełniam wymagania formalne. Byście widzieli jak był zdenerwowany i podpytywał, mało subtelnie, czy mam zamiar startować.
Nie, nie oburzajcie się, że moje znajomości ustawiły konkurs pode mnie. Szef jest po prostu idiotą i nie rozumie pewnych sformułowań- nie spełniałem wymagań. Ale wiedziałem, że nikt nie spełni. W ogóle sądziłem, że nikt się nie zgłosi- pomyliłem się. Zgłosiły się trzy osoby, minutę po otwarciu kopert wiedziałem, że żadna nie spełniła wymagań formalnych. Nawet mnie to nie dziwi, jedną z nich znam osobiście i nie mam jakiegokolwiek zawodowego szacunku do niej. Miałem nawet pisać jej pracę magisterską, ale rzuciłem zaporową cenę, żeby się ode mnie odpieprzyła.
Ale ja w tym czasie pracowałem, m.in. pisząc niezbędną papierologię. Teraz przynajmniej wiedziałem, jakie mają fantazje, a do tego wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko ładnie przygotować. Nowy konkurs został ogłoszony następnego dnia i tak jak oczekiwałem zmieniono wymagania, bardzo je obniżając. Ale niestety jedyny punkt, jaki mnie wykluczał- zaostrzono.
Smutek. Tym razem wiedziałem, że zgłosi się multum osób, w tym większość całkowicie przypadkowych z ulicy. To koniec. Kogoś na bank wybiorą (wybrali), tak to jest jak pali się grunt pod nogami. Co jednak ja zauważyłem, już w czasie czytania, to fakt, że z obniżonymi wymaganiami łapie się Szef. Akurat nie było go w biurze, ale telefon z sekretariatu urzędu, o którym mówimy w kontekście tego konkursu z prośbą o pilny kontakt powiedział mi wszystko.
Mają nóż na gardle. Chcą podebrać mojego Szefa. Jeśli on by wyniósł się z Urzędu, to próżnia by się nie zmniejszyła. A jakby tam poszedł, to oczywiste jest, że tu nikt by się sensowny też nie zgłosił. Szczególnie, że tam oferowano większą kasę (pi razy oko o 2k/m-c). W Wydziale zostałbym ja, Dziad miesiące przed emeryturą i praktykant z umową czasową. Matematykę zostawiam Wam.
Pytanie zasadnicze, czy Szef przejdzie? Gdyby mnie złożono ofertę, nie zastanawiałbym się ani sekundy. Powody mogę wymieniać długo, zaczynając od wspomnianych finansowych, bardziej prestiżowe stanowisko, łatwiejsza robota, całkowicie ogarnięta dzięki poprzednikowi (dosłownie wystarczy działać, według gotowych wytycznych). Ale ja nie jestem przyspawany do stołka przez strach tak jak Szef. I dobrze zgadujecie- nie skorzystał z oferty. Oferty przekazanej osobiście przez kierownika urzędu z zaznaczeniem możliwości negocjacji wynagrodzenia. Daleko idącej negocjacji.
Tym ruchem spierdolił sobie karierę całkowicie. Do emerytury taka możliwość zapewne mu się już nie przytrafi. W najmniejszym nawet stopniu. Spadło mu to jak ślepej kurze ziarno. I to chyba wszyscy wiemy, że dosłownie- w końcu jest kretynem. Rozmawiałem nawet jeszcze przed końcem drugiego konkursu w kuluarach z paroma osobami, które delikatnie sondowały, czy się zgłosi. Na moje “raczej nie” zazwyczaj słyszałem “to dobrze, pewnie by się i tak nie sprawdził”.
Tym ruchem jednak także spierdolił karierę mi. Nie całkowicie jak sobie, a po prostu w najgorszym razie odsunął ją w czasie. I nie miejcie wątpliwości, że o tym nie wiedział- przy mnie powiedział, gdy toczyliśmy rozmowę starając się zachęcić go do startu, że nie pójdzie bo wtedy ja wskoczę tu na jego miejsce. Oczywiście to miał być kolejny jego super zabawny żarcik. Nikt się nie śmiał, nawet Dziad miał nadzieję się go pozbyć, choć jak pisałem zostało mu parę miesięcy. Nawet ja cieszyłbym się, choćby i nie zrobili mnie p.o. i dyrektorem w konsekwencji.
Możliwość była jeszcze trzecia, o której początkowo nie myślałem, ale usłyszałem ją, jakże by inaczej, w zakulisowych rozmowach:
-Skoro nie chciał, to mógł choć nakręcić temat na ciebie. Wiedzieliby, że mogą spokojnie znów nikogo nie wybrać i trzeci konkurs jeszcze lepiej ułożyć.
I tak jak wątła nadzieja przysłoniła mi na chwilę logiczne myślenie, tak na szczęście ktoś pomyślał za mnie i ściągnął mnie na ziemię:
-Pojebało cię? Szef w życiu by tego nie zrobił, bo kto będzie za niego tutaj zakurwiał jak nie Młody?

Tak więc cóż… Francis, wiem jak się wtedy poczułeś.

3 komentarze:

  1. I to jest właściwy moment żeby spokojnie prosto w oczy odpowiadać szefowi: nie wiem, nie znam się, niech pan coś zaproponuje, jestem prostym urzędnikiem, gdzie mnie takie rzeczy wiedzieć, może kiedyś, kiedy będę miał doświadczenie i będę zarabiał tyle co pan...
    Gówno Ci zrobi, może spróbować prośby albo groźby, ale ani Cię nie zwolni, ani nie awansuje. Ani nie wypchnie do innego działu, bo jesteś jedynym, który cokolwiek robi. Nie masz praktycznie nic do stracenia. Za nic nie odpowiadasz, pod wszystkim ktoś inny przybija pieczątkę. Puszczaj pisma tak, jak zostały podyktowane, ani jednego przecinka nie koryguj. A przyzwoitość i szacunek dla otaczających Cię buraków wsadź se głęboko w kieszeń. Kibicuję Ci z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram! Przedmówca dobrze gada. :) Szef uznał, że jesteś niezastąpiony i teraz masz babo placek.

      Usuń
    2. Będę! (głosem Jerzego Stuhra)

      Usuń