"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 października 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty trzeci- Tak tak tak, to Pan Tik-Tak.

Jesteście punktualni? Ja bardzo. Pamiętam, jak kiedyś poproszono mnie, żebym choć raz się spóźnił. Przyszedłem więc punktualnie, zrobiłem dodatkowe kółko wokół osiedla i dopiero zadzwoniłem do drzwi. Może to i trochę dziwne, no ale ordnung muss sein. Czuję niemal fizyczny ból, gdy nie dotrzymuję terminu. Urząd ma wszelkie możliwości, żeby ostatecznie z bycia punktualnym mnie wyleczyć.
Terminy to jest po prostu to, co kocha. Mocno mi się wydaje, że im wyżej urząd jest położony, tym bardziej oderwani od rzeczywistości ludzie tam pracują. Czasem gdy dostaję jakieś pismo zastanawiam się, czy ten ktoś piszący to jest takim idiotą, czy ma mnie za boga. Biorę papier i czytam- proszę w ciągu tygodnia przedstawić dane liczbowe wg załączonej tabeli z określonych zakładów pracy. Może gdyby to były 2-3 miejsca, czy gdybym takich w ogóle nie miał jak na jakichś wioskach. Ale wyciągam spis, który kończy się na pozycji 348. Pół tygodnia to mi zejdzie na wysyłanie zapytań do nich (90% nie ma/nie podaje maila). No ale jaśnie państwo życzy sobie odwalić to w tydzień.
Choć akurat tydzień to jeszcze łaskawy termin. Najbardziej kocham terminy “czterodniowe” i z doświadczenia wiem, że wielu urzędników stojących nade mną w drabinie urzędowej też je uwielbiają. A jak się wściekają, jak informujesz ich, że nie zdążysz. “Przecież miał pan CZTERY dni”. Aha, jeszcze żebyście wiedzieli jak to się czyta- dostajecie pismo faksem w piątek odpowiedź ma przyjść w poniedziałek. Macie więc cztery dni- piątek, sobotę, niedzielę i poniedziałek. No ja nie wiem, gdzie tutaj jakiś problem?
Problem zaczyna się przy terminach 24-godzinnych. Tzn. teoretycznie 24, bo pismo przychodzi tak 13-14 “proszę o odpowiedź do jutra, godz. 9.00” czyli de facto są dobre 4h na zebranie potrzebnych informacji, przetworzenie ich i wysłanie. W tym konkretnym przypadku pan urzędnik poprosił o dokumentację fotograficzną. Około 500MB zdjęć na maila, max załącznik 40MB mamy. Jeśli zrobicie szybką matematykę wysłałem to spakowane i podzielone na 13 części. Samo wysyłanie zajęło mi sporą część godziny, niestety w trakcie nie zauważyłem, że odpisał na jeden z pierwszych maili informując mnie, że moje pliki się nie otwierają… No niemożliwe, jakim cudem?
To też jeszcze jednak nie jest złe. W końcu wystarczy, że będę siedział nadgodziny i mogę mieć nawet 20h na przygotowanie odpowiedzi, a to już 2,5 dnia roboczego. Nie jest to złe, bo mogą tak jak dziś przysłać faks o 11, o 11.02 zadzwonić, że wysłali pilny faks, a w treści pisma “odpowiedź przysłać do godziny 14.00”. W takich wypadkach zawsze, ZAWSZE pismo ma datę wczorajszą. I tak samo zawsze zastanawiam się, czy to jest celowa złośliwość, że czekają z nim do następnego dnia, czy celowe udawanie, że jest więcej czasu, niż w rzeczywistości jest. A spróbuj im powiedzieć “trochę mało czasu…” Najlepsza odpowiedź jaką dostałem brzmiała “no tak, no tak… ale otrzymaliście polecenie, ktoś to musi wykonać”. Zgadnijcie gdzie przed wczesną emeryturą pracował mój rozmówca i uargumentujcie dlaczego akurat w wojsku…
Ale to wszystko i tak nic. Nawet te 3h to i tak komfortowe warunki jeśli macie zamiar wyrobić się w zadanym terminie w stosunku do rekordu. Absolutnego mistrzostwa świata w wykonaniu urzędników, których nie tak dawno widziałem fotografujących się z aktualną premier (gdzie i kiedy oczywiście Wam nie powiem). Prawdopodobnie wtedy, udając ciężką pracę, wpadli na błyskotliwy pomysł. Po tylu próbach wreszcie znaleźli sposób jak być w 100% pewnym, że nie dam radę zmieścić się w terminie, choćbym stanął na rzęsach. Wypchnęli do mnie faks z prośbą o odpowiedź tego samego dnia do godziny 17.00. Faks wysłali o 20. W piątek.
Plus był taki, że zaczynając rozmowę w poniedziałek od “odnośnie waszego faksu z godziny 20…” nie usłyszałem ani jednego słowa wyrzutu czy nagany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz