"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 12 października 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty pierwszy- in the heat and the rain with whips and chains.

Jakiś czas temu wędrowałem sobie spokojnie w promieniach słońca oddając się w spokoju myśleniu o swoich sprawach, z których dość nagle i brutalnie wyrwał mnie dobiegający z pewnej oddali krzyk:
-Młody, Młody, Młody!
Któremu towarzyszyło bardziej niż charakterystyczne klap-klap-klap japonek. Zatrzymałem się więc i odwróciłem na spotkanie mojego ulubionego biznesmena.
-Co tam?
-He-he-he, daj mi sekundę, chodź usiądziemy. Chcesz pączka?
-Nie, dzięki. Odchudzam się.
-To dwie kawki poprosimy.
Siedzimy więc chwilę w oczekiwaniu na małe czarne, gdy on łapał oddech i pozbywał się czerwonych wypieków na twarzy.
-Sprawę mam.
-Jaką?
-Jesteś urzędnikiem, możesz mi pomóc.
-Hoho, nawet jakbym chciał to nie mam na co wziąć w łapę.
-Nie, nie- wziął łyk kawy- potrzebuję porady.
-Zamieniam się w słuch.
Na co dzień w robocie jestem niedoceniany, a i ludzie zazwyczaj do paru miłych słów się nie kwapią, to i możliwość pomocy faktycznie rozpaliła moje zainteresowanie.
-Bo widzisz, trochę nie dogadaliśmy się w kwestii tych tutaj siedzisk z twoimi kolegami.
-A co im nie pasuje? Całkiem ładne, stylowe, nowoczesne.
-No, no, tak właśnie im mówię, ale oni tylko swoje i swoje.
-Tzn?
-Że miały być krzesełka, takie zgrabne z rattanu.
W milczeniu spojrzałem pod własny tyłek na stu kilowe, odlane z betonu i wypolerowane siedzisko.
-Oni tylko w kółko swoje i swoje, a przecież siedzenie to siedzenie. Te przynajmniej przy wietrze mi po ulicy nie latają, samochodów nie rysują.
-Wiesz, widzę tutaj faktycznie dość znaczącą różnicę, którą ciężko będzie ukryć. A i wiesz, że ja w innym wydziale pracuję, nie mam przełożenia na ich decyzje.
-Spoko, spoko. Mi tylko chodzi, czy oni mogą mi to sami usunąć? Jakoś w nocy czy coś?
-Eh… Nie, wiesz, nie każdy działa tak jak ty. Tu wszystko musi być zrobione legalnie w dzień. Z pismami.
-Uf, to całe szczęście.
I tak się rozeszliśmy. Tygodnie mijały, siedziska tak jak je obserwowałem nie znikały. Wreszcie po paru tygodniach znów go spotkałem i z ciekawości sam zagaiłem, co tam z tym wszystkim.
-Świetnie. Napisałem im wniosek o poprawę pomyłki pisarskiej, żeby we wniosku zmienić z krzesełka, na betonowe siedziska. No wiesz, każdy mógł się pomylić pisząc, nie?
-Myślisz, że to wchodzi w zakres pomyłki pisarskiej?
-No, a nie? Zobacz, mam siedziska, a napisałem krzesełka, to oczywiste, że musiałem się pomylić pisząc, hehehe.
Cóż, rozstaliśmy się po raz kolejny, znów na parę tygodni, po których zauważyłem, że przedmiot sporu zniknął z chodnika. Z tego co kojarzyłem, to zdecydowanie przed końcem pozwolenia, co zaczęło mi podsuwać różne możliwe scenariusze. Akurat byłem na urlopie, to w Urzędzie języka zaciągać mi się nie chciało, ale któregoś chłodnawego już wieczora znów spotkaliśmy się na ulicy.
-I co, kazali ci ściągnąć je?
-Nie, nie. Na mnie nie ma mocnych. Zimno się zrobiło, nie warto już było trzymać.
-To co, sprawa bez rozwiązania się zakończyła?
-Czekam na odpowiedź z ministerstwa.
-Co?
-Napisałem na nich do ministerstwa, czekam na odpowiedź. Bo ja tego tak nie zostawię.
-Ty chyba bardzo nie chcesz za rok się wystawić na tym chodniku, nie?
-Spokojnie, spokojnie, wniosek tym razem złożę cztery miesiące wcześniej, żeby jeszcze zdążyć się z nimi procesować jakby co. Ale wiesz, co ci powiem?
-Nie wiem, podejrzewam jednak, że zaraz się dowiem.
-Ja pierdolę ten kraj. Tu nie da się zarabiać. Ja pierdolę to miasto. Tu wszystko przeciw tobie. Jak żyć, ja już nie wiem. Serio, walczysz, walczysz, gówno z tego masz, a to my przedsiębiorcy jesteśmy solą ziemi. Tej ziemi. Tymczasem patrz jak się mnie traktuje, ciągle podcina skrzydła. Ja tu kurwa nie mogę normalnie zarabiać. No nic, trzymaj się, bo zimno.

Zapiął skórzaną kurtkę, wsiadł do swojego Porsche i odjechał w siną dal zostawiając mnie samego z własnymi rozmyślaniami nad jego ciężkim losem w tym miejscu, gdzie wszystko przeciw niemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz