"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 5 października 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty- Mario Bros.

Ponownie jestem chorym człowiekiem. Udowadnia to zasadność powiedzenia, że biednemu zawsze wiatr w oczy. Chciałem się przeziębić, żeby nie jechać na szkolenie, przeziębiłem się wystarczająco wcześniej, żeby zdążyć wyzdrowieć. No nic, może to jakoś przeciągnę. Tymczasem dowiedziałem się, dlaczego Szef tak chętnie się zgodził jechać. Podwozi nas inny urzędnik, który jedzie w to samo miejsce z tym samym zadaniem, a chciał żebym wypisał delegację na jego samochód. 0,8358 x ca. 800 km, muszę mówić coś jeszcze? Wypisałem na samochód, ale nie dodawałem, że jego. Nie będę mu tego sztucznie legitymizował.
I może mu dzisiejszą notkę poświęcę, bo to też jest as do którego żywię szczerą niechęć. Wystarczy na niego spojrzeć, żeby nabrać podejrzeń, że będzie coś nie tak. Jak śpiewał Kazik- krótko z przodu, długo z tyłu, na czeskiego piłkarza. Poznałem go nie tak dawno temu, jest najmłodszy stażem w mojej działce w całej okolicy, choć w urzędzie jako takim pracuje długo. Przyjechał kiedyś oddać hołd lenny, czyli się przywitać. Tylu superlatyw mówionych o samym sobie dawno nie słyszałem. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy on chce ze mną współpracować czy mnie wyruchać. On wszystko wie, wszystko ogarnia, robi tyle rzeczy, że to pryszcz, proste i w ogóle oczywiste. Nazwijmy go Mariusz.
Nie mija tydzień, jak dzwoni.
-No co jest Mariusz?
-Słuchaj Młody, ta tabela tam co mieliśmy zrobić…
-Zrobić do przedwczoraj, tak, co z nią?
-Masz ją zrobioną?
-E… Tak?
-To mógłbyś mi ją przesłać?
-Ale po co ci ona? Przecież będziesz mieć zupełnie inne dane tak czy siak…
-No tak, tak, ale chcę zobaczyć, jak to zrobić.
I od tego się zaczęło, później poszło z górki. Cokolwiek trzeba było robić, Mariusz Wielki zrobić nie umiał, wszystko trzeba było mu wysyłać i tłumaczyć. Nie trwało długo gdy się wściekłem i przestałem mu wysyłać. Przerzucił się więc na Szefa. Gdyż tego nikt nie lubi, to poczuł się mile podłechtany i z uśmiechem na ustach zaczął lizać Mariuszowi dupsko. A że sam nie umie, to koniec końców i tak ja to wysyłałem. Wreszcie zacząłem się też więcej kłócić z Szefem bo Mariusza miałem powyżej dziurek w nosie. Dziad zresztą tak samo, bo czego nie miałem ja, miał Dziad, a że ten jak wiecie internetów nie za bardzo, to tłumaczył telefonicznie. Pewnego razu w koalicji postanowiliśmy Mariusza sprawdzić i to Dziad zadzwonił do niego, żeby podesłał nam jedno pismo, które doskonale wiedzieliśmy, że ma zrobione. Gdy to czytacie mija 5 miesiąc od kiedy obiecał podesłać. Apogeum nastąpiło w trakcie jednych z ćwiczeń, kiedy to wyrabiam w robocie godzinowo 200% dniówki i najogólniej siedzę dość podminowany. Zazwyczaj wokół rozwalonych po biurku dokumentów, wyciągów z procedur i różnorodnych wykresów czy schematów. Ważna w tym wszystkim jest szybkość. Im szybciej robicie dane zadania, tym szybciej dostajecie kolejne, a w konsekwencji idziecie do domu. Nagle do biura wchodzi Szef i podaje mi swój otłuszczony od ryja telefon.
-Masz, Mariusz.
-A na ciężkiego chuja mi Mariusz w tym momencie?
-Wytłumacz mu jak czytać tabliczkę.
Tabliczkę dostaje się do zadań, zabawa polega na tym, że każdy ma inną i do każdej z nich trzeba dobrać odpowiednią standardową procedurę operacyjną, a z niej wyciągnąć odpowiednie części…
-Teraz? Teraz to ja rozszyfrowuję naszą tabliczkę. 
-No ale weź mu wytłumacz.
Szybka kalkulacja, im dłużej będzie mi truł dupę, tym dłużej będę tu siedział.
-No, co jest Mariusz?
-No to z tą tabliczką…
-Weź sobie książeczkę, taką małą, pomarańczową…
-Ja ją mam.
-Wiem, że masz. I tam sobie poszukaj tego co masz w tabeli.
-W tabeli mam X0Z678.
-To sobie to znajdź i przeczytaj.
-Ale gdzie to jest?
-W książeczce.
-Tak, ale na której stronie?
-Nie wiem, sprawdź. Ja mam co innego.
-No, a nie możesz zobaczyć?
-Nie mogę.
-No weź.
-Mariusz, kurwa, w czasie jak rozmawiamy jedną ręką zdążyłem to znaleźć.
-Więc która strona?
-38. Nara.
-Ale czekaj jeszcze!
-Na co mam jeszcze czekać?
-No co ja mam z tej strony wziąć?
-Nara.
Myślicie, że nie dzwonił od razu znowu? Od tego czasu minęło już trochę, w międzyczasie Mariusz zdążył przyjechać, wydaje mi się że miały to być podziękowania z jego strony. Dostałem Milky Way i breloczek jego gminy… Szef nawet chwilę był na niego obrażony, ale szybko sobie przypomniał, że nikt poza Mariuszem się właściwie do niego sam z siebie nie odzywa, więc ekspresowo wrócił do lizania dupy. I znów truje mi dupę, żeby wysyłać mu jakieś dokumenty. Żeby nie kopać się z koniem to po wyrażeniu niezadowolenia je wysyłam, ale poczta chce, żebym wstawiał jakiś temat maila. Więc, żeby ułatwić sobie, to daję pojedyncze przypadkowe litery. Młody wyślij Maila. S. Mariusz dzwonił, potrzebuje tabeli. P. Dzwoniła gmina, nie wie jak podliczyć dane. I. Jakbyś mógł wysłać Mariuszowi to pismo, co właśnie kończysz. E. Spotkałem naszego ulubionego kolegę w Urzędzie, prosił żebym cię pozdrowił. I żeby podesłać mu nowy konspekt planu. R.

Jak myślicie, po ilu literkach się zorientuje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz