"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 5 lipca 2018

Dzień dwieście osiemdziesiąty piąty- handlowanie z wariatami.

Jak radzicie sobie w pracy z wariatami? Serio pytam, o chorych psychicznie, a nie wariatów w sensie potocznym. Bo ja mam taki problem, że nie wiem jak sobie poradzić. I nie myślę tutaj o Szefie.
Widzicie, mamy w mieście chorego psychicznie… no dobra, jest ich więcej, ale chodzi mi o jednego, co akurat sobie upatrzył na cel Urząd. Nie jest na tyle szalony, żeby trzeba było go trzymać w zakładzie, a też nie ma ograniczonych praw, z których niestety skrzętnie korzysta.
Początkowo dosłownie zawalając nas pytaniami o informacje publiczną odnośnie wszystkiego. WSZYSTKIEGO. Odpowiadaliście kiedyś oficjalnie na pytanie “czy jeśli do urzędu wedrze się wataha zdziczałych psów, które pożrą dokumentację, to urząd będzie w stanie ją odtworzyć?” Bo ja tak. I najgorsze, że nie mogę napisać tego, co chciałbym. A z pewnością kończyło by się to na “spierdalaj”. I zapewniam, że Wy też byście tak chcieli kończyć wiedząc, że czeka na Was jeszcze 400 zapytań. Tylko w tym miesiącu… Ale niestety, jako urząd nie możemy.
Mamy już wypracowane wszystkie możliwe sposoby odmowy udostępnienia informacji lub prośby żeby “wypierdalał” bez użycia słowa “wypierdalaj”. I dopóki nie widzę go, to jeszcze jakoś to idzie. Ale ostatnio wymyślił, że nie będzie pisał, będzie przychodził.
Żałuję, że nie mam monitoringu w biurze, bo bardzo chciałbym zobaczyć jak można mordować wzrokiem utrzymując przy tym nienagannie profesjonalny uśmiech i proponować wody z arszenikiem. I zawsze przychodzi w najgorszym możliwym momencie. Np. tak jak teraz gdy staram się wymyślić jak w sezonie urlopowym dopiąć przetarg ze skandalicznie krótkim terminem (obyście wszyscy tam w Warszawie sraczki dostali, w każdym jednym ministerstwie). A to nagle otwierają się drzwi i wchodzi moje nowe nemezis.
-Dzień dobry, można?
-Nie, wypierdalaj stąd w podskokach- chciałoby się powiedzieć, ale trzeba- tak, oczywiście, słucham.
-Bo ja reprezentuję polskie rolnictwo.
-Tak, wiem. Poprzednio już mi to pan tłumaczył.
-No i chciałem zapytać.
-O co?
-O Marię Skłodowską-Curie.
-O CO?
-O kogo.
-...
-O Marię Skłodowską-Curie. Wie pan, że to była wybitna badaczka?
-Tak wiem, i co w związku z tym?
-I ja tą informacją wywiesiłem na jej pomniku w parku.
-Na tym dopiero co odrestaurowanym?
-Tak.
-No super…
-No nie, bo państwo mi to ściągnęli!
-I nie rozumie pan dlaczego?
-Nie. I nie życzę sobie takiego traktowania.
-No dobrze. Ale to nie do mnie z tym, ja z tego nie ściągałem.
-A dla pana to ja przyniosłem to.
I bach, kilkadziesiąt pokserowanych kartek.
-A co to?
-To o Skłodowskiej.
-Co o Skłodowskiej?
-No materiały o jej życiu?
-Ale panie, na co mi to?!
-No żeby pan wiedział.
-Kim była Skłodowska?
-Tak.
-To tak się nie robi, jak chce pan złożyć jakieś dokumenty do urzędu to proszę przez biuro podawcze albo do Szefa wszystkich Szefów.
-Dobrze, do widzenia, przepraszam.
-Do widzenia.

Wiecie co wylądowało godzinę później na moim biurku z wbitą datą wpływu i dekretacją Szefa wszystkich Szefów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz