"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 29 grudnia 2024

Dzień trzysta pierwszy - pożar w burdelu.

Kiedyś zdarzyło mi się określić stopień zorganizowania Urzędu powiedzeniem „pożar w burdelu”, za co zostałem zganiony. I to słusznie, bo w burdelu w przeciwieństwie do Urzędu panuje jakiś porządek.

Covid był 2 dużym pożarem w burdelu zwanym zarządzaniem kryzysowym Urzędu. O pierwszym niestety nie mogę Wam opowiedzieć bo jest zbyt specyficzny. Ale można by oczekiwać, że jeśli minęło 5 lat od pierwszego, 2 lata od drugiego, za każdym razem przyłapani ze spuszczonymi spodniami, to na kolejny będziemy przygotowani. Do 3 razy sztuka, c’nie?
Otóż nie. Gdy pod koniec lutego 2022 roku putin odwalił najgłupszy numer dekady pomyślałem „jak dobrze, że jest NATO i UE, bo to moglibyśmy być my”. A mam wrażenie, że poradzilibyśmy sobie o wiele gorzej.

-Młody -zawezwał mnie Szef wszystkich Szefów- jak magazyn?
-Hm… Po staremu. Na 100 noszy tylko 30 pokrytych jest pleśnią. Sprzęt do wykrywania skażeń przeterminowany bez zmian od 1978, ale medykamenty z toreb sanitariuszy tylko od 1995. Łopaty pordzewiałe, a maski i OP-1 wywalone 6 lat temu. I tak kruszyły się w rękach.
-… Ale mamy coś nowoczesnego?
-Mamy jeden dozymetr, który ma tylko 15 lat.
-O super, super. To przynieś, pokażę na konferencji.

Musicie wiedzieć, że Szef wszystkich Szefów urządza regularne konferencje prasowe co tydzień choćby nic się nie działo. A teraz się dzieje i on już wie, o co lokalni dziennikarze będą pytali. Co czwartek o 12.00. Takie, hm, obiady czwartkowe.

-Dryń, dryń!
-Młody, słucham.
-Słuchaj -zaczął Szef wszystkich Szefów- a jak nasze bunkry w mieście?
-2 wyburzone zgodnie z decyzją inspektora nadzoru budowlanego przeciw której protestowałem, 3 zniszczone przez ingerencję deweloperów, 1 zalany, a pozostałe 5 są pustymi żelbetowymi skorupami z rozkradzionym wyposażeniem.
-…
-Ale one wszystkie są w rękach prywatnych i teoretycznie właściciel odpowiada za stan budowli.
-Dzięki - usłyszałem wyraźną ulgę w głosie i ściszające się wraz z odkładaną słuchawką słowa - niestety nieodpowiedzialne zachowanie właścicieli budynków…

Podpowiedziałem mu, bo i tak by się z tego jakoś wykręcił, a potem tylko słuchałbym pretensji. A może na fali najnowszych wydarzeń uda się coś jeszcze ugrać? Jakieś zakupy do magazynu, remoncik schronu? Po co wkurwiać człowieka rozdzielającego kasę.

-Młody!
-Słucham, Szefie wszystkich Szefów.
-Słuchaj. Załatwiłem trochę sprzętu do magazynu. Przyjedzie w środę. Szef zna szczegóły, ogarnijcie to.

I właśnie w tym momencie zacząłem się bać. Gdy Szef powiedział, żebym poszedł do magazynu i im otworzył żeby rozładowali zacząłem się jeszcze bardziej bać. Szczególnie, że nie miałem żadnej informacji co to będzie. Ale poszedłem. Z duszą na ramieniu i odpalonym, wtedy jeszcze, Twitterem dla informacji z rozsmarowywania wdw na lotnisku w Hostomelu.

Otworzyłem drzwi magazynu i czekam. Czekam. Czekam. Nagle telefon, nieznany numer.
-Słucham.
-Dzień dobry, ja z transportem do magazynu.
-Ok, to niech pan podjedzie tutaj. To taka alejka, wjeżdża pan bramą i skręca zaraz w prawo.
-Nie dam rady.
-Da pan, śmiało.
-No nie dam…
-Ok, to już idę, poprowadzę.
Ta, poprowadzę. Jak tą ruską kolumnę co utknęła w korku. Alejka taka, że bus jak nią jedzie szoruje burtami o krzaki, a tu stoi cały TIR z naczepą.
-Panie! Coś pan tu przywiózł?!
-Materace.
-CO?!
-Materace sprężynowe, 150 sztuk.
-A jak pan chce to rozładować?
-Ja miałem to przywieźć, a nie rozładować. Jak PAN chce to rozładować?

Problem w tym, że nie chce. Dzwonię więc do Szefa.
-Co to jest?
-No sprzęt do magazynu.
-Jaki sprzęt?
-Materace.
-A na chuj mi materace sprężynowe w magazynie zarządzania kryzysowego?
-Oj no, dają to trzeba brać…
-Srać. A jak ja to mam rozładować?
-Oni niech rozładują.
-Oni to jeden kierowca i nie rozładowują.
-To idź do szkoły obok, poproś dyrektorkę żeby chłopaki ponosili.
-To podstawówka, klasy 1-3. Jaś lat 10 ma mi rozładować TIRa materacy?!
-…

Skończyło się awaryjnym wezwaniem straży miejskiej i pożarnej. 3/4 magazynu zawalone materacami pod sufit. Może i te materace nie są do niczego potrzebne, ale przynajmniej dzięki nim nie mogę dojść do noszy.

czwartek, 12 grudnia 2024

Dzień trzysetny - historia jednego biura.

Dziś dopełniłem corocznej tradycji. Polega ona na tym, że gdy pada pierwszy śnieg w sezonie robię zdjęcie przez okno i wrzucam na socjale z dopiskiem „Tradycyjnie dla tych co nie mają okien informacja: pada śnieg”. Haha, hehe, suchy żarcik. Ale nie do końca. Zanim jednak do meritum to pojedźmy na chwilę za granicę.

Mój Urząd ma kilka urzędów partnerskich w różnych miastach Europy. I w tych bardziej cywilizowanych jak Niemcy czy Francja czy Holandia podjęli w ostatniej dekadzie bardzo dojrzałe, choć może też trudne decyzje. Otóż: postawili nowe budynki urzędów. Bo oni najwyraźniej rozumieją, że „tanie państwo” to przekleństwo. U nas nie rozumieją, dlatego Urząd jest i będzie w zabytkowym budynku, do którego nie wejdą osoby niepełnosprawne. Wielkie, drewniane drzwi wejściowe są tak ciężkie, że otworzyć je mają problem wszyscy. Czy jest tanio? Jest tanio. Czy jest dobrze? Jest tanio.

Ten stan rzeczy oczywiście dotyka też urzędników. Np nie ma pomieszczeń socjalnych gdzie można by spokojnie zjeść. I w ogóle nie ma miejsca. Dlatego gdy trzeba było wygospodarować miejsce na obsługę klientów związaną z nowymi przepisami dziewczyny mające to robić dostały nowe biuro. W środku budynku, bez jakiegokolwiek okna. Siedziały więc tam 8h dziennie bez choćby odrobiny światła słonecznego i nikogo to nie obchodziło. Też nikogo nic nie obchodziło jak przyszło lato i upały. A przynajmniej do momentu, gdy jedna z nich zasłabła. Wiecie, słabo się jednak pracuje w 35 stopniach bez okien. Do tego momentu też oczywiście nie miały klimatyzacji. W końcu bez przesady - dopóki nie zemdlejesz w pracy nie ma sensu się przejmować.
Moglibyście zapytać gdzie było BHP. Odpowiadam. Przypominam. Mój Szef jest BHPowcem w Urzędzie. Czy muszę coś dodawać?

Zapewne muszę, bo temat instalacji czegokolwiek w zabytkowych budynkach bez jakiegokolwiek sensownego planu i dużej przebudowy to temat na przewód doktorski. Tak więc gdy zamknięto jedyny przewód kominowy podłączeniem klimatyzacji, co też zrobiono na 30%, pojawił się nowy problem. Zbyt duża wilgotność, skraplająca się woda cieknąca po ścianie i dorodne wykwity grzyba. Więc żeby to zbalansować do klimatyzacji pomieszczenia dołączono osuszacz. Jak tak sobie o tym teraz myślę, to chyba jedno z bardziej cyberpunkowych pomieszczeń biurowych jakie widziałem. Sama esencja „high tech, low life”.

I tak by sobie żyły dziewczyny w tym dziwnym habitacie wyglądającym jak eksperyment NASA, pewnie i do końca swoich dni, gdyby nie nagły zwrot akcji. W takim nie do końca zrozumiałym dla mnie zabiegu Urząd wszedł w posiadanie kolejnego, absolutnie nieprzystosowanego do niczego budynku, na który zamienił się z jednym deweloperem oddając w zamian atrakcyjną działkę w samym centrum miasta, na której śmiałe plany lokowały nowy budynek Urzędu za lat kilkadziesiąt. Tym sposobem zamiast Urzędu będzie blok, ale za to dziewczyny dostały biuro z oknem. A interesanci od teraz żeby załatwić sprawę w Urzędzie muszą biegać między dwoma budynkami oddalonymi od siebie o ledwie 400 metrów.

Na tym jednak historia biura bez okna się nie kończy. Przyroda nie lubi pustki, więc ten habitat został zasiedlony przez kolejne okazy, tym razem informatyków, choć nie wszystkich. Informatyków w tamtym czasie w Urzędzie było 3. Jeden grał w pasjansa cały dzień, a jego jedynym zadaniem było pamiętanie haseł i odnawianie licencji (o jednym i drugim notorycznie zapomina). Drugi zajmuje się bajerowaniem urzędniczek co mu nie za bardzo wychodzi przez to, że zarzygał jedną na imprezie samorządowej. A trzeci stara się mniej więcej ogarniać wszystko. Przy czym im dłużej pracuje tym mniej się stara. I to właśnie on dostał przeniesienie do biura będącego spełnieniem mokrych snów fanów cyberpunka.
-O, czyli to ty trafiłeś do tego schowka na miotły - przywitałem się z nim przekrzykując klimatyzację i osuszacz, przeciskając się między pożółkłymi ze starości obudowami komputerów.
-A, nie jest tak źle. W starym biurze też nie miałem okna i miałem biurko koło drzwi do sracza. W sumie to nie było biuro, tylko korytarz. Więc jest progres.

środa, 11 grudnia 2024

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty dziewiąty - hello darkness my old friend.

Witam po długiej przerwie. Szybko wyjaśnijmy sobie parę kwestii zanim zaczniemy.
Pierwsze primo- tak, długo nie pisałem. Lata pracy w urzędzie były dla mnie pogarszającym się piekłem i nie miałem już chęci do tego wracać. O tym kiedy indziej.
Drugie primo- jak się domyślacie od paru lat nie pracuje już w Urzędzie, więc wpisów będzie dosłownie parę, żeby zamknąć temat tak jak na to zasługuje.
Trzecie primo- wiem, że niewłaściwie używam słowa „primo”.

Ostatnio skończyliśmy na Covidzie. Na szczęście świat się od tego czasu trochę ogarnął. Jednak w naszej linii czasowej Covid nadal trwa w najlepsze, a Urząd zapada się w chaos.
Pierwszą z decyzji Szefa wszystkich Szefów po idiotycznym rozdawnictwie przepłaconych maseczek było zamknięcie Urzędu na gości z zewnątrz. Oj to była tragedia.
Po pierwsze dla urzędników - drzwi są zamknięte na klucz i monitorowane. A więc nie da się już niezauważonym wyjść po zakupy spożywcze na cały tydzień czy do pobliskiego lumpeksu.
Po drugie dla klientów - bo jednak chcą czasem załatwić coś istotnego. No np urodziło się komuś dziecko czy bardziej w tym czasie prawdopodobne - komuś się zmarło.

Wymyślono więc wspaniały pomysł. Ustawiono przy drzwiach stażystkę, która uzbrojona w jedną z maseczek z poprzedniego wpisu obsługiwała drzwi z wykorzystaniem niewielkiego okienka obok nich. Wejście do Urzędu wyglądało więc jak zdobywanie Linii Zygfryda. Manewrując pomiędzy kaszlącymi ludźmi trzeba było podejść do szczeliny zza której stażystka zarzucała Was serią pytań żeby ustalić czy Wasz problem jest serio na tyle ważny, żeby wpuścić Was do Twierdzy Urząd.

Działało to jak wszystko - jako tako. Przynajmniej do czasu aż ciągłe zakluczanie i odkluczanie zabytkowych drzwi do Urzędu spowodowało ich uszkodzenie. I już się ich nie dało zakluczyć więc do środka wchodził każdy, a stażystka próbowała ich wyganiać. Także stróż miał więcej roboty z pilnowaniem tego całego bałaganu w nocy.

Pomysł nie wyszedł, sięgnięto więc po kolejny. Wyjątkowo nie aż taki głupi. Szef wszystkich Szefów stwierdził, że słabo będzie jeśli któryś wydział w 100% rozłoży epidemia. Prawdopodobnie wpadł na to po tym, jak całe szefostwo poszło na kwarantannę gdy jeden z nich zachorował, a codziennie spotykali się wspólnie na kawce - też o tym pisałem w poprzednich notkach. Kazał więc wydziałom podzielić się po pół i chodzić do biura na zmianę tygodniami- raz zdalnie, a raz na miejscu. Piękny jeden tydzień mojego życia. Siedziałem w brudnej żonobijce i grałem w gierki. Jedyne co miałem do zrobienia w ciągu dnia to sprawdzenie maila, więc już w poniedziałek wieczorem to zautomatyzowałem.

Dlaczego był to tylko tydzień? Bo Sekretarz w rodzącej się już chyba wtedy niechęci do mnie (oooo, poczekajcie na finał tego wątku za parę odcinków) stwierdził, że ja nie mogę pracować zdalnie. Wszyscy wliczając w to osoby z biura podawczego mogą pracować zdalnie (biuro podawcze- JAK???), ale mój wydział nie mający na codzień kontaktu z klientami i w tym momencie krytycznie potrzebny do funkcjonowania - nie.

Zdradzę Wam teraz jedną rzecz. Ja przez te wszystkie lata ściemniałem, w raczej oczywisty sposób, że zajmuje się takimi około środowiskowymi rzeczami. Wy to już wiecie, a co bardziej przenikliwi już się domyślili. W rzeczywistości robiłem w zarządzaniu kryzysowym. Teraz sobie przypomnijcie historie o Szefie i Dziadzie i pomyślcie, że ta ekipa odpowiadała (Szef ciągle jest na swoim stanowisku) za bezpieczeństwo w Gminie.

Więc sprzątaczki, biuro podawcze czy Urząd Stanu Cywilnego pracuje na zmianę, ale zarządzanie kryzysowe jest w czasie Covidu na tyle nieistotne, że może iść całe na kwarantannę. A może plan był taki, żeby zrobić jak z szefostwem. Ten z najkrótszą słomką siedzi w robocie i stara się nie zarażać innych, a reszta na kwarantannę…