"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

wtorek, 5 kwietnia 2011

Dzień piętnasty- strzelamy białą pianą.

Wszyscy, którzy skojarzyli to z gaśnicą mogą być z siebie dumni. Reszta, której w głowie tylko seks, pornuchy i szampan- wstydźcie się. W urzędzie biała piana może kojarzyć się tylko i wyłącznie z gaśnicą, bo nawet na kawie nie ma pianki. Urządzenie to jak wszyscy zdajemy sobie sprawę jest nie tylko bohaterem filmów przyrodniczych w kooperacji niemiecko-szwedzkiej, ale także stanowi istotny element walki z pożarem. Ten z kolei w miejscu pełnym papieru, dokumentów i drewna jest niezwykle niebezpieczny. Takim miejscem jest urząd, toteż postanowiono zorganizować “instruktaż użytkowania gaśnicy”, który mieli zaliczyć wszyscy urzędnicy, w tym także ja.

Zajęcia prowadziło dwóch byłych strażaków pracujących aktualnie w firmie zajmującej się zabezpieczeniem p-poż różnych miejsc. Na wstępie dowiedziałem się, że całość potrwa około 30 minut. Czego się nauczyłem? Wielu pożytecznych rzeczy- że gaśnice używa się przez wyciągnięcie zawleczki i naciśnięcie spustu, że można nią gasić pożar i że nie można gasić ludzi. Wow, tyle nowych informacji! Jak mój mózg poradzi sobie z ich przyswojeniem?! Dowiedziałem się też, że byli strażacy potrafią zaginać czas i wychodząc z sali nie mogłem wręcz uwierzyć, że minęło już pół godziny. Nawet mój zegarek zwariował i wskazówka przesunęła się tylko o 7 minut.

Podróż w czasie i wysłuchanie oczywistych oczywistości to jednak nie były jedyne przewidziane atrakcje! Po opuszczeniu sali wszyscy udaliśmy się na dziedziniec, gdzie każdy chętny mógł własnoręcznie użyć gaśnicy na wyimaginowanym pożarze śmietnika! Co prawda gaśnic było 4, chętnych 10 razy więcej, więc większość przećwiczyła jak to jest nacisnąć spust gaśnicy. Z pewnością ich życie zmieni się dzięki temu na lepsze i jeśli kiedyś, oby nie, znajdą się w środku szalejącego żywiołu będą mogli śmiać się do rozpuku- bo kiedyś już nacisnęli spust.

Nie obeszło się jednak bez przypadkowych ofiar. Chyba jedyną osobą, która w tym momencie (i pewnie nie tylko tym) rzetelnie wykonywała swoje obowiązki był woźny. Jednym z tych obowiązków jest wyniesienie różnych śmieci do jedynego kontenera stojącego na dziedzińcu urzędu. Niestety nie przewidział, że jedna z urzędniczek w szale po wyobrażeniu sobie pożaru śmietnika będzie miała zajętą całą moc obliczeniową mózgu rozwiązaniem jej osobistego węzła gordyjskiego- wyciągnięcia zawleczki z gaśnicy, że adrenalina uderzając w każdą komórkę jej ciała realizując “walcz/uciekaj mode on” wyostrzy jej wzrok zawężając go i skupiając na celu akcji, że będąc potomkiem wielkich wojowników wie, że aby przeżyć w ogniu walki trzeba działać odruchowo, a nie myśleć. Nie mógł tego przewidzieć biedny woźny, a gdy na jego ciele i ubraniu lądowały pierwsze cząsteczki piany gaśniczej było już za późno na jakąkolwiek reakcję. To powinno skutecznie nauczyć go rytmu urzędniczej pracy i ugasić jego zapał do roboty, a nie nadgorliwiec jeden...

1 komentarz: