"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

sobota, 14 maja 2011

Dzień dwudziesty pierwszy- dzień zamknięty.

Wiele miejsc- salony samochodowe, szkoły, koszary i urzędy, organizują tak zwane “dni otwarte”. Czas, w którym każdy z ulicy może wejść i zapoznać się z działaniem instytucji organizującej taki event. Oczywiście, często są to działania marketingowe lub PR-owe, a tak właściwie to prawie na jedno wychodzi. Mój urząd postanowił być oryginalny, tworzyć tendy, a nie za nimi podążać jak stado baranów. Nie będziemy uczyć się od najlepszych. To najlepsi będą uczyć się od nas! Na kanwie tego myślenia zorganizowaliśmy wczoraj “dzień zamknięty dla osób niepełnosprawnych i matek z małymi dziećmi”.

Idea jest niezwykle prosta- uniemożliwiamy tym dwóm grupom społecznym (widać, że nie organizował tego mój Szef- psy i menele nie były objęte tą akcją) korzystanie z urzędu. Trochę wypoczynku dla urzędników zawalonych przez rodziców jakimiś głupimi potrzebami- imię dla dziecka czy inne głupoty. Także osoby niepełnosprawne tego jednego dnia nie truły nikomu dupy. No chyba, że były na tyle zdesperowane, że wczołgiwały się po schodach.

Oczywiście żartuję. To nie była zorganizowana akcja, przy okazji tak wyszło. Po prostu winda wzięła i się popsuła, a biorąc pod uwagę jak wielgachne schody mamy i że nie mamy żadnych procedur na taką ewentualność, a nikomu nie chciało się za bardzo wywieszać informacji, to osoby poruszające się na wózkach bądź z wózkami mogły się trochę zdziwić.Oficjalna plotka głosi, że to ptak dostał się do szybu windy i przerwał jakiś obwód. Tego dnia niewiele dało się załatwić w urzędzie- urzędnikom najzwyczajniej nie chciało się biegać po schodach, a zmuszanie ich do ruchu kończyło się automatycznym zakwestionowaniem wszelkich praw człowieka, który nierozważnie się na tak desperacki krok zdecydował. Sam miałem problemy z dorwaniem czarnego tuszu.

Kilka dni później nasza kochana winda wycięła nam kolejny numer. Już w czasie studiów wiedziałem, że jeżdżenie starą windą zamontowaną w budynku mojego (byłego już) wydziału jest bezpieczne. Była w moim wieku, wiec jako rówieśnicy mogliśmy się dogadać- wiadomo było, w którym miejscu się przycina, dlaczego trzęsie i czym śmierdzi. Nowe jak widać są zdradliwe. Wpierw wyeliminowała się na cały dzień, następnie jak już mówiłem zrobiła psikus. Na czym polegał?

Otóż winda ta mówi. Nie martwcie się, biorę na to tabletki. Poza tym informuje też głosem o piętrze, na którym się zatrzymuje. Jest to męski, beznamiętny głos, a więc często najmilszy jaki można w tym przybytku usłyszeć. Ostatnio siedząc sobie spokojnie w naszym biurze usłyszeliśmy na korytarzu trzask, a potem piski. Wyszliśmy więc zobaczyć, co to za cyrk w tym cyrku się odbywa i na korytarzu dostrzegliśmy nasze przestraszone koleżanki. Okazało się, że jechały windą, gdy ta nagle się “obluzowała”, drzwi się rozwarły, a męski głos nieznoszący sprzeciwu powiedział “proszę NATYCHMIAST opuścić windę”. Według nich to linka się obluzowała. Według mnie winda wie, że po zimie czas zrzucić trochę kilo.

1 komentarz:

  1. dlatego Ty nie ryzykujesz obluzowania większej ilości linek i chadzasz piechotką. ;D

    OdpowiedzUsuń