"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dzień trzydziesty ósmy- adios amigos!


Mój plan wyszedł niemal w 100%. Trzymałem się długo w tym niemiłym miejscu, wszyscy zaczęli mnie już chwalić i wtedy ja powiedziałem „nie”. Miłego szukania innego leszcza, czasu zostało wam niewiele, hehe. A ja się przenoszę. Wiadomość ta gruchnęła do mnie z samego rana głosem telefonicznym mojego aktualnego szefa. Akurat byłem sam w biurze, więc swoją radość wyraziłem stawiając na jego środku fotel, po czym usiadłem na nim, rozłożyłem ręce pokazując faki w dwie przeciwne strony i kręciłem się w kółko powtarzając nową mantrę „chujwamwdupy”. Ale, ale, nie tak szybko z radością, zanim przejdę muszę jeszcze pozamykać i uporządkować wszystkie moje sprawy.
O ile to pierwsze już miałem gotowe, o tyle porządkowanie nie było rzeczą, której jakoś specjalnie bym pragnąłem. Spojrzałem więc z rezygnacją na sterty papierów piętrzące się na moim biurku, myśląc jakim cudem zrobiłem tyle w tak mało czasu? A, chwila, przecież nie jestem urzędnikiem. Zgarniam więc wszystko na trzy kupki- załatwione, oczekujące na zwrotki, do załatwienia. I nagle patrzę- ups. Fakturka. Termin płatności? UPS. Dwa tygodnie temu. Hm… Jeszcze raz powtarzam sobie swoją mantrę i dochodzę do wniosku, że mogę im zrobić prezent wkładając to gdzieś po środku spraw do załatwienia.
Gdy wreszcie ktoś z moim współpracowników raczył zjawić się w biurze zacząłem zdawać jej papierki. Tu jest to, tu jest tamto… A co to za faktura? Noszzzz kurde, miałaś zobaczyć to jutro. Cholera, skoro wlazłeś między wrony musisz krakać jak i one.
-Jaka faktura?- idę w zaparte udając głupiego.
-To ja się pytam jaka faktura?
-Ale skąd mam wiedzieć jaka faktura?
Podsadza mi ją pod nos.
-O,  co to za faktura?
-No właśnie się pytam co to za faktura? Do kiedy termin zapłaty?
-A skąd mam wiedzieć do kiedy termin zapłaty, skoro nie wiem co to za faktura?
-Oż kurwa, dwa tygodnie temu?! Czemu nie jest zapłacona?
-No właśnie, czemu nie jest zapłacona?
-Czemu nie zapłaciłeś?
-Czemu miałem zapłacić, skoro pierwszy raz na oczy widzę tę fakturę?
Hehehe. Mimo tej sprawnej inaczej linii obrony musiałem wypić naważone przez siebie piwo. Przynajmniej tak stwierdzili. Fajnie, jak w kombajnie, szczególnie że załatwienie tego zajęło mi 5 minut i nawet gdy mówiłem „NAM się zapomniało zapłacić” to nie zgarniałem od nikogo opierdolu. Teraz jeszcze tylko uścisnąć dłoń eks-szefa w myślach powtarzając mantrę i mogę lecieć ku wolności, swobodzie i normalności. Wróć, normalność wykreślić.
Zanim jednak doniesienia z kolejnej linii frontu zakończmy ostatecznie wątek tego wydziału. Otóż w dwa dni po rozstaniu dzwoni do mnie telefon. „Gdzie jest taka-a-taka sprawa?” „We wszystkich sprawach, które Ci dawałem, poszukaj.” „Chodź tu natychmiast musze to mieć”. Ruszyłem więc swoją szlachetną dupę i wchodząc z rozmachem do biura jednym tchem wyrzuciłem „Częśćocoznowuchodzi?” Zgubili dokumenty. Oni zgubili, bo ja je pamiętam i wiem co z nimi zrobiłem. I od razu chwyciłem za segregator spraw z tej kategorii. I od razu na samej górze leżała ta sprawa.
-A w segregator patrzył?
-Nie, czemu w segregator?
Bo może, dla normalnego człowieka normalne jest, że dokumenty przypisane do jednego miejsca się w nim znajdują. Może tak dla porządku, jakby ktoś ich kiedyś szukał…

1 komentarz: