Mój plan wyszedł niemal w 100%.
Trzymałem się długo w tym niemiłym miejscu, wszyscy zaczęli mnie już chwalić i
wtedy ja powiedziałem „nie”. Miłego szukania innego leszcza, czasu zostało wam
niewiele, hehe. A ja się przenoszę. Wiadomość ta gruchnęła do mnie z samego
rana głosem telefonicznym mojego aktualnego szefa. Akurat byłem sam w biurze,
więc swoją radość wyraziłem stawiając na jego środku fotel, po czym usiadłem na
nim, rozłożyłem ręce pokazując faki w dwie przeciwne strony i kręciłem się w
kółko powtarzając nową mantrę „chujwamwdupy”. Ale, ale, nie tak szybko z
radością, zanim przejdę muszę jeszcze pozamykać i uporządkować wszystkie moje
sprawy.
O ile to pierwsze już miałem
gotowe, o tyle porządkowanie nie było rzeczą, której jakoś specjalnie bym
pragnąłem. Spojrzałem więc z rezygnacją na sterty papierów piętrzące się na
moim biurku, myśląc jakim cudem zrobiłem tyle w tak mało czasu? A, chwila,
przecież nie jestem urzędnikiem. Zgarniam więc wszystko na trzy kupki-
załatwione, oczekujące na zwrotki, do załatwienia. I nagle patrzę- ups.
Fakturka. Termin płatności? UPS. Dwa tygodnie temu. Hm… Jeszcze raz powtarzam
sobie swoją mantrę i dochodzę do wniosku, że mogę im zrobić prezent wkładając
to gdzieś po środku spraw do załatwienia.
Gdy wreszcie ktoś z moim
współpracowników raczył zjawić się w biurze zacząłem zdawać jej papierki. Tu
jest to, tu jest tamto… A co to za faktura? Noszzzz kurde, miałaś zobaczyć to
jutro. Cholera, skoro wlazłeś między wrony musisz krakać jak i one.
-Jaka faktura?- idę w zaparte
udając głupiego.
-To ja się pytam jaka faktura?
-Ale skąd mam wiedzieć jaka
faktura?
Podsadza mi ją pod nos.
-O,
co to za faktura?
-No właśnie się pytam co to za
faktura? Do kiedy termin zapłaty?
-A skąd mam wiedzieć do kiedy
termin zapłaty, skoro nie wiem co to za faktura?
-Oż kurwa, dwa tygodnie temu?!
Czemu nie jest zapłacona?
-No właśnie, czemu nie jest
zapłacona?
-Czemu nie zapłaciłeś?
-Czemu miałem zapłacić, skoro
pierwszy raz na oczy widzę tę fakturę?
Hehehe. Mimo tej sprawnej inaczej
linii obrony musiałem wypić naważone przez siebie piwo. Przynajmniej tak
stwierdzili. Fajnie, jak w kombajnie, szczególnie że załatwienie tego zajęło mi
5 minut i nawet gdy mówiłem „NAM się zapomniało zapłacić” to nie zgarniałem od
nikogo opierdolu. Teraz jeszcze tylko uścisnąć dłoń eks-szefa w myślach
powtarzając mantrę i mogę lecieć ku wolności, swobodzie i normalności. Wróć,
normalność wykreślić.
Zanim jednak doniesienia z kolejnej
linii frontu zakończmy ostatecznie wątek tego wydziału. Otóż w dwa dni po
rozstaniu dzwoni do mnie telefon. „Gdzie jest taka-a-taka sprawa?” „We
wszystkich sprawach, które Ci dawałem, poszukaj.” „Chodź tu natychmiast musze
to mieć”. Ruszyłem więc swoją szlachetną dupę i wchodząc z rozmachem do biura
jednym tchem wyrzuciłem „Częśćocoznowuchodzi?” Zgubili dokumenty. Oni zgubili,
bo ja je pamiętam i wiem co z nimi zrobiłem. I od razu chwyciłem za segregator
spraw z tej kategorii. I od razu na samej górze leżała ta sprawa.
-A w segregator patrzył?
-Nie, czemu w segregator?
Bo może, dla normalnego człowieka
normalne jest, że dokumenty przypisane do jednego miejsca się w nim znajdują.
Może tak dla porządku, jakby ktoś ich kiedyś szukał…
:D :D
OdpowiedzUsuń