"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 4 grudnia 2011

Dzień trzydziesty siódmy- I wanna take you to a gay bar.


Nie, tego przybytku nie zaliczyłem jeszcze i oby nigdy. Jednak odbyłem podróż po innym, podziemnym świecie i o tym zaraz Wam opowiem. Wreszcie dowiedziałem się jakie mam obowiązki, jaki jest ich zakres. Jest ogromny. W skrócie- jeśli miasto w którym mieszkam zostanie zalane, to będzie to moja wina. Dodatkowo moje decyzje wysyłam bezpośrednio do województwa, a tam lubią się czepiać. Widziałem akta jednej sprawy- 3 segregatory po kilkaset stron wypełnionych po brzegi skrótami art., dz. us., rozp. oraz niezrozumiałymi cyferkami. Milczeniem pominę rozległe wzory na powierzchnię, objętość czy prędkość. Dobrze, że umiem robić dobrą minę do złej gry.
Trochę nad tym posiedziałem, przeczytałem kilka rzeczy i odkryłem zależności nimi rządzące. 99% z nich robione jest (jak wszystko w urzędzie) na jedno kopyto, trzaska się maszynowo według wzoru. Pozostały 1% to umiejętne złożenie fragmentów gotowców w jedno dzieło. Stempel, stempel i jechane. Widząc to mój nauczyciel nie był zadowolony, za szybko to rozgryzłem. Postanowił mi więc dosrać czymś innym. “Ubieraj się młody, idziemy w teren”.
I poszliśmy. Dowiedziałem się szczegółów technicznych wielu nowych urządzeń i budowli, łącznie z łączącymi je liniami. Nie wiem jednak nadal, które są nasze, a które nie, za które odpowiadam, a za które nie. Na zakończenie przeszliśmy się jedną z tych linii. Ogółem można ją streścić słowami mojego przewodnika- niedługo się jebnie, Twoja odpowiedzialność, koszty remontu liczymy w milionach, ogółem nikt nie wie jak wygląda całość i nie dowie się bo to za droga zabawa.
Pocieszony tymi słowami wróciliśmy do biura, a tam na dzień dobry sru na moje biureczko kilka opinii, decyzji i uzgodnień. “Masz młody, baw się”. Oczywiście, że się zabawię. Bo taki jest mój plan, który wyknuł się dzień wcześniej, a którego założenie wstępne teraz Wam przedstawię. Mam zamiar przyswoić tą wiedzę, a przynajmniej robić wrażenie, że robię ogromne postępy, idę jak przecinak, łykam przepisy jak tic-taci, rozwalam w drobny mak wszystko co mi dadzą. Więc szybko miałem to gotowe, wstępnie oczywiście. Druk i pokazuję. “Tu masz błąd, ma być od nowej linii”. Poprawiłem, wydrukowałem, pokazałem. “Dobrze, błąd jest jeszcze tutaj, postaw kropkę”. Poprawiłem, wydrukowałem, pokazałem. “Popraw też ten błąd, bo tu ma być pogrubione”. Poprawiłem, wydrukowałem, pokazałem... Nie jestem w stanie opisać jak krew się we mnie gotowała, ale faktycznie szybko zapamiętałem wiele rzeczy. W ramach drobnej zemsty pomieszałem im sprawy. Ok, to wyszło mi niechcący, po prostu sprawy wsadziłem do dobrego segregatora, tylko niewłaściwej jego części. “Upsik”, se poszukają.
W międzyczasie, bonusowo, zajmuję się klientami, petentami, czy jak ich zwał. Spoko, nie raz to robiłem, problem tylko w tym, że to ludzie przychodzący do zupełnie kogo innego, bo nieszczęśliwie się złożyło, że dwa działy siedzą w jednym biurze i “musimy” się wspierać. No i jest to niestety wydział zajmujący się sprawami socjalnymi. Słabo, serio słabo jest słuchać jak ludzie albo obwiniają Cię za wszystkie nieszczęścia, albo starają się oszukać żeby coś wyłudzić. Wśród tego jednak pojawiają się też całkiem zabawne motywy. Jedna kobieta przyszła do nas ze słowami “moja właścicielka umarła”, aż chciałem wypalić “trudno, dalej zbieraj bawełnę”. Niestety był akurat mój szef, pan Bezpośredni, który wyręczył mnie słowami “niech się pani nie martwi, zadowolimy panią”. Wiele z tych osób serio klepie biedę nie do pozazdroszczenia. Ale hej! Nie bylibyśmy sobą, gdyby wśród nich nie znaleźli się tacy, co chcą wydupczyć państwo (czytaj nasze podatki) jeśli tylko się da i jak tylko się da.
Ostatnio mieliśmy wizytę takiej pani, która potrzebowała mieszkania socjalnego. Zasada przyznania, m.in, jest taka że dochód na łebka nie może przekraczać 600 zł/miesięcznie. Tej miłej pani dochód przekracza 2700 PLN na łebka na miesiąc, razem prawie 5700 (samotna matka z dzieckiem), mieszka i pracuje w Szkocji, ale potrzebuje w Polsce mieszkania socjalnego, bo czasami przyjeżdża do kraju i nie opłaca jej się nic wynajmować... Tak, to jej tłumaczenie.
Na horyzoncie już widzę przenosiny, więc mój plan zaczyna dobiegać do końca...

1 komentarz: