"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

wtorek, 28 lutego 2012

Dzień czterdziesty czwarty- na ratunek!


Dziś od samego rana pracowicie, od samego rana służąc ludziom. No dobra, może nie tyle ludziom co urzędnikom. Dzień oczywiście jak zawsze rozpocząłem leniwie, robiąc sobie herbatę. Wyjątkowo miałem w perspektywie sam sobie ją przygotować i wreszcie wypić z rana dobrą herbatę. Nastawiłem więc wodę w czajniku i patrząc przez okno na śpiące miasto zastanawiałem się nad istotą zła wypatrując na niebie świetlistego znaku wzywającego mnie do… A nie, wróć. Rozmyślałem dlaczego do cholery urzędy zaczynają pracę o 7 rano? Osobiście wolałbym pracować od 8, albo nawet 9, przynajmniej wieczorami mógłbym sobie dłużej posiedzieć.
Moje rozważania nad powoli zagotowującą się wodą przerwał telefon. Szef dzwonił, co mnie mocno zaskoczyło. W końcu od rana dziś miał ważne spotkanie z inwestorami na salce konferencyjnej. Po wysłuchaniu jego monologu z trudem powstrzymałem śmiech. Zatrzasnęli się i nie mogą wyjść. Zadzwonił więc po najbardziej kompetentną osobę w tym urzędzie, czyli mnie. Ruszyłem bez zwłoki zostawiając za sobą gotującą się wodę i już po chwili stałem pod drzwiami.
Pierwsze, co zrobiłem, to szarpnięcie za klamkę. Drzwi nie ustąpiły, no ale warto było spróbować. Skoro mój plan A nie wypalił, a planu B nie miałem zaczęliśmy konsultacje przez drzwi. Zaowocowały one wspólnym wnioskiem, że muszę pozyskać klucz i spróbować otworzyć ich od zewnątrz. Problem tylko taki, że klucz jest wewnątrz. Toteż stwierdziłem, że pójdę po prostu po drugi i sprawa załatwiona. Z wnętrza dobiegł mnie przerażony krzyk „NIEEEEEEEEE”. No tak, zapomniałem. Urzędnicy boją się czegoś spieprzyć organizacyjnie. Źle wystawiona decyzja, nie trzymanie terminów to nie problem. Problem, to wziąć nadgodziny, czy przyznać że zatrzasnęliśmy się w biurze. Bierzesz nadgodziny, znaczy nie pracujesz wydajnie i się nie wyrabiasz, znaczy że szefostwo musi się za Ciebie porządnie zabrać. Nie ważne więc dotrzymywanie terminów, byleby nie zostać po pracy, nawet jeśli samemu by się chciało. Za mało do roboty też źle, zaraz Cię wyniuchają i skoro tak mało masz do roboty, to może by dowalić Ci coś jeszcze, albo w niektórych przypadkach wywalić. Albo uniwersalnie opierdolić. Dlatego poza swoim wydziałem musisz jęczeć jak jest ciężko, ile do roboty, najlepiej jak idziesz do koleżanek na ploty wziąć jakieś opasłe tomiszcza pod pachę aby sprawiać dobre wrażenie.
Nie wiem co złego wyniknęło by z faktu, że ktoś zatrzasnął się w sali konferencyjnej, ale uniwersalnego opierdola nie można wykluczyć. No niech im więc będzie, ale jak w takim razie mam ich odkluczyć nie mając klucza? Muszę zdobyć klucz, który oni mają w środku. Moim zdaniem sprawa jest prosta. Wyjdę na zewnątrz, a oni mi ten klucz najzwyczajniej w świecie wyrzucą przez okno. Wysoko nie jest, nic się nie stanie, dam radę chyba złapać, a nawet jak nie to co z tego? Spadnie na podwórze urzędowe, zero ruchu pieszego czy kołowego. Ale nie, ze środka dochodzą negatywne wibracje i słowa, że tak tego nie zrobimy. I to nie, bo nie, jak zwykle bez konkretów czy argumentów.
Ok, niech wam będzie, to jak mi podacie ten klucz. Przez drzwi. O, wy magicy, przepchniecie przez drzwi? Nie, przepchną szparą, na siłę, między dwoma połówkami drzwi. Jak chcecie, pchajcie, choć mam dziwne przeczucie, że… No właśnie. Klucz spadł w szparę między drzwiami na sam ich dół, czyli tam gdzie ozdobne elementy ją przysłaniają. Ja nie mogę go wyciągnąć, oni także. Gratuluję, mózgowcy. Szarpią, walą w te drzwi, nic się nie daje. Mówię więc, żeby przestali bo zaraz je połamią i wtedy dopiero będą jaja. Niech spokojnie czekają ja zaraz wrócę. I nie, nie idę po zapasowy klucz.
Zszedłem sobie spokojnym leszczem do warsztatu, wygrzebałem skądś śrubokręt i wróciłem pod drzwi. Ostry koniec wepchnąłem w szparę między drzwiami i po chwili zręcznej manipulacji nadziałem nań kółeczko od kluczy wyciągając je na światło dzienne. Wsadziłem w dziurkę, przekluczyłem i proszę, są wolni. Co prawda byliby już dawno gdybym poszedł po zapasowy albo wyrzucili swój przez okno, no ale mi jakoś też specjalnie nie zależało żeby szybko wrócić do biura. Szczególnie, że po powrocie zobaczyłem moją herbatę znów zalaną do pełna i znów śniadanie popijałem lurą bez smaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz