"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 31 lipca 2014

Dzień sto dwudziesty dziewiąty- niełatwy dzień.

To tytuł książki opowiadającej o kulisach usunięcia z tego padołu łez i rozpaczy niejakiego bin Ladena. Raczej nie zabierajcie się za nią, jeśli nie lubicie klimatów, w których specjalsi biegają nocą po Afgańskich górach i faszerują ołowiem tych, którzy wpadli na genialny pomysł “zaatakujmy USA”. Dlaczego o niej wspominam? Bo niełatwy dzień, a nawet tydzień, miał ostatnio Szef, a to znaczy, że ja też.
Czy desantowałem się z Fokami w rejonie Hindukuszu? Nie tym razem, choć wybuchy i płomienie miałem niemal na wyciągnięcie ręki. Zaczęło się od telefonu w poniedziałkowe południe. Z kilku nieskładnych słów, które mi przekazano, wywnioskowałem, że mamy problem i to duży. Zawrzeć go mogę w słowach “cysterna, gaz, ewakuacja”. Niestety, nie Urzędu. Szef oczywiście był gdzieś na spacerze zobaczyć po ile golonka, więc szybko musiałem ściągać go z powrotem do pracy. Tzn. oficjalnie był w pracy, ale wszyscy już doskonale wiecie o co chodzi. Przyszedł blady jak ściana i kazał mi iść z nim, jako że załatwił podwózkę na miejsce zdarzenia, a tam już wszystkie służby. Niebiesko-czerwono-pomarańczowa dyskoteka na całego. Straż, policja, straż miejska, pogotowie, gazownicy, wodociągi, cała menażeria.
W tym momencie ujawnił się pierwszy błąd jaki popełniłem tego dnia zupełnie nieświadomie. Wychodząc do pracy z samego rana w poniedziałek postanowiłem nie przejmować się wyborem koszuli i wziąć pierwszą z brzegu. Stałem więc wśród policjantów w moich lustrzankach-awiatorach i czarnej koszuli z naszywkami NYPD, wyglądając jak chodząca karykatura i wysłuchując podśmiechujek strażaków.
Plusem było to, że sytuacja na miejscu wyglądała zupełnie inaczej, niż opisano mi to w dramatycznej rozmowie telefonicznej. Faktycznie, ludzi trzeba było tymczasowo ewakuować, bo gaz to nie lokalny urzędas w koszulce NYPD i lepiej z nim nie żartować. Z drugiej strony trzeba było poczekać, aż gazownicy opróżnią tę konkretną rurę z gazem, żeby móc wyciągnąć samochód bez obawy, że w trakcie wyciągania coś się rozszczelni.
Toteż humory wszystkim dopisywały, mogąc częściowo kumulować się na mnie. Najchętniej bym w tym momencie poszedł sobie już z powrotem do Urzędu. Nie to, że przeszkadzały mi żarciki, mam dystans do siebie i potrafię się odgryźć, zawsze też jakiś punkt zaczepienia, żeby porozmawiać z ładną panią policjant. To co mi przeszkadzało, to żar lejący się z nieba i lekki dyskomfort związany ze staniem 3 metry od samochodu wbitego w rurę z gazem ziemnym pod wysokim ciśnieniem. Dopiero 2 godziny później znajomy gazownik trochę mnie uspokoił ogłaszając ze stoickim spokojem “żeby jebnąć, musi mieć co jebnąć, a tu już nie ma co”.
Oczywiście, sterczałem tam całe godziny dzięki Szefowi, który uparł się, że koniecznie musimy zostać. Czy mieliśmy coś do roboty? Kompletnie nic. On biegał po całym miejscu zdarzenia wszystkich w koło informując jakie jego zdaniem są przyczyny zdarzenia, bo “wiecie jak jest”, przy czym nie zauważał w oczach rozmówców niewypowiedzianego “nie masz czegoś innego do roboty?”. Ja z kolei podziwiałem podwozie pojazdu będącego przyczyną całego zamieszania, okazjonalnie korzystając z lustrzanek przerzucałem zainteresowanie na przedstawicielkę służb mundurowych, a ostatecznie ratowałem rozmówców Szefa wbijając się mu w słowo z różnymi sugestiami. “Może zadzwoniłby Szef do Szefa wszystkich Szefów?”, “Dyrektor jakiś tam chciałby chyba wiedzieć jaka jest sytuacja”, etc. Ten oczywiście miał pełne pantalony, fantazjując jak to dostajemy po dupach za sytuację i jesteśmy zwalniani dyscyplinarnie “bo wiadomo”.
Nie wiadomo, bo nikt się do nas nie zgłosił z tym. Ani słowem, tego dnia, ani następnych. Szczerze, to właśnie tego się spodziewałem, w przeciwieństwie do Szefa. Dlatego kolejne dni siedzieliśmy jak na igłach. On oczekując zwolnienia, ja patrząc w lustro na mój spalony na buraka ryj. Schodziła Wam kiedyś skóra z głowy? W sensie tej części, gdzie macie włosy, a nie twarzy? Bo mi pierwszy raz, maksymalnie głupia sprawa. Wynik kolejnego błędu, który w tamten poniedziałek popełniłem. Wiedząc, że jadę na “akcję” i zakładając, że nie wiadomo ile ona potrwa nie wziąłem mojego EDC, więc zostałem na polu walki bez ochrony głowy, tabletek, wody, poncza, parasolki, notesów, długopisów i miliona drobiazgów, które tam trzymam. Od dziś nie wychodzę z Urzędu bez tego, przysięgam podczas gdy zrywam sobie skalp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz