"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 października 2014

Dzień sto trzydziesty ósmy- pa pa maszkaro.

Niestety, to nie oznacza, że Dziad od nas odszedł. Szef też na miejscu. Gehenna trwa. Pozbyć za to mogę się innej maszkary. Jak wiecie miałem niedawno urlop, po którym jak zawsze czekała mnie masa niespodzianek, które odkrywać musiałem sam. Żadnego briefiengu, czy innego zbioru informacji. Po prostu niezorganizowana kupa papierów odkładana na środku mojego biurka. Większość to znowu kartki, które jedynej atencji jakiej oczekują, to wsadzenie ich do segregatora. Żeby było śmieszniej, aby odłożyć je na moje biurko muszą przejść wpierw obok dziurkacza, potem obok szafy z właściwym segregatorem.
W tej masie papierów znalazłem też rachunek na dość okrągłą sumę, której nie wyciągam w skali roku. I to od kogo? Od samego administratora jednego z moich koszmarów sennych, mojego magazynu terroru. Facet miał trochę pecha, bo raz, że pierwszy raz od dwóch tygodni wstałem przed dziesiątą, a nawet siódmą, rano, a dwa, że Szef już zdążył mnie zdenerwować. Zadzwoniłem więc od razu i poprosiłem, żeby sobie pierdnął. Bo przez wstrzymywanie gazy ulatują mu do głowy i rodzą się w niej posrane pomysły, takie jak próba wymuszenia na nas zapłaty przy obowiązującej umowie bezpłatnego używania i to opłaty 20x wyższej niż rynkowa wartość takich usług. A to, że bardzo chciałby dostawać za to pieniążki to mi to lotto, też chciałbym dostawać pieniążki za wszystko co robię.
Ostatecznie umówiliśmy się, że umowę jeśli chce możemy renegocjować. To, czego mu nie powiedziałem, to że najpewniej nie będzie żadnego negocjowania. Magazyn był w miejscu, w którym był tylko dlatego, że było za darmo. Jeśli mielibyśmy płacić, to jako Urząd mamy swoje pomieszczenia, które mogą być wykorzystane pod magazyn, potrzebują jednak remontu. Którego koszt wynosi tyle, ile koleś chciał od nas za 2 lata wynajmu.
Ale żeby przygotować się na rozmowę z Szefem wszystkich Szefów musiałem wpierw obczaić rynek powierzchni magazynowej w okolicy. Doszedłem do wniosku, że obejrzenie dwóch obiektów jest aż nadto wystarczające, szczególnie, że i tak jako cudowne rozwiązanie będę optował za nowym magazynem.
Pierwszy oglądany przeze mnie magazyn składał się z dwóch części. Garażu o wysokości powodującej u mnie klaustrofobię, w którym nie moglibyście zaparkować nawet Lamborghini, bo otwierane ku górze drzwi by się nie dały otworzyć. Stamtąd do głównej części prowadził korytarz wydrążony przez krasnoludy i dostosowany do ich gabarytów, a gdy już się do niej dotarło naszym oczom ukazywało się jedno z najbardziej nieustawnych pomieszczeń pod słońcem.
-Hm… Tak pomijając to, że się tu wczołgiwaliśmy, to macie chyba trochę problemu z wilgocią?
-Coś ty, panie. Sucho jak pieprz.
Wilgoć taka, że jakby postawić palmy, to zalęgły by się gibony.
Drugi wyglądał nawet spoko, ale nigdzie nie widziałem kaloryferów.
-Nie widzę kaloryferów.
-Ogrzewanie elektryczne.
Kilkuset m2. A idź pan w…
Trzymajcie kciuki. Przy odrobinie dobrego wiatru, będę miał nowy, czyściutki magazyn tuż koło domu i bez morderczych pająków. A jak szczerze będziecie trzymać, to może nawet załapię lepszą robotę.

2 komentarze:

  1. No, nie wiem, nie wiem... czy w ogóle trzymać te kciuki, a co dopiero szczerze ;)
    W nowej robocie ten blog straci rację bytu i co ja będę czytać i polecać znajomym?
    A tak naprawdę szczerze - życzę Ci dobrze :)

    OdpowiedzUsuń