"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 2 kwietnia 2015

Dzień sto sześćdziesiąty drugi- skup broni.

To, że pracuję w burdelu to wiem od dłuższego czasu. Biorąc pod uwagę, że boli mnie dupa to mam pewne wątpliwości czy jest to burdel w przenośni, czy dosłownie. Jednak jego poziom co chwilę budzi moje szczere zdumienie. Po kilku latach pracy ciągle poziom wyjebania na wszystko mnie szokuje.
Nie mówię już nawet o moim komputerze i informatykach. Wczoraj musiałem go restartować 7 razy w ciągu trzech godzin. Mógłbym napierdzielać w niego i trząść nim tak jak mi kazali aż wentylator wskoczy na normalny tryb. Tyle, że w tym gracie nie mam SSD, a gwałtowne szarpanie kręcącego się twardziela nie jest jakoś specjalnie zdrowe. A powiedzmy sobie wprost, może prowadzić do jego fizycznego uszkodzenia. Jak chcą mi uszkodzić kompa to niech przyjdą z młotkiem, ja nie będę stawiał oporu. Ale nie mam zamiaru wyręczać ich swoimi rękoma.
Gdy jesteśmy jednak przy sprzęcie to wróćmy do meritum tej notki. Wiecie, że mam magazyn. Wiecie, że mam w nim sprzęt. Część tego sprzętu muszę w regularnych odstępach czasu wozić do urzędu nadrzędnego względem mojego. Głównie po to, żeby sobie przez kilka miesięcy na niego popatrzyli i przystawili pieczątki, że dalej mogę go użytkować. Związana z tym wszystkim jest śmieszna sprawa, że sprzęt jest w skrzyniach wyglądających jak wojskowe, a zakład do którego go wożę w miejscu, gdzie często kręcą się jacyś ludkowie z okolicznych wiosek. Więc gdy wchodzę na rampę w czarnym płaszczu i nowej fryzurze odsłaniającej jedną z kilku moich blizn, to zawsze bez słowa rozstępują się jak grzeczne baranki. A za sobą słyszę teatralne szepty “kurwa, ile broni”.
W każdym bądź razie ostatnio jak byłem i już odbierałem sprzęt gdy kierownik odciągnął mnie na stronę i stwierdził, że 3 sztuki jednego sprzętu może mi wymienić na ten sam model, ale nowy, prosto z fabryki. W sensie z fabryki wyjechał w latach .70, ale od tego czasu leżał nie ruszany, więc lepszy od moich zużytych gratów. Więc zostawię 3, zabiorę pozostałe 4 i następnym razem odbiorę nowe. Spoko, podpisaliśmy papierki.
To załatwianie trochę mu zajęło, jednak w końcu dzwoni, że w teorii mogę odebrać, ale ma jeszcze lepszy deal. Ja mu odwiozę pozostałe 4 i na miejscu wymieni mi wszystkie na nowszy typ, tylko musiałbym wniosek napisać. Ok, załatwiliśmy wszystko, zawnioskowałem o wymianę 1:1 sprzętu motywując to 7 linijkami tekstu, który z boku wygląda profesjonalnie, ale i ja i oni wiemy, że to o kant można sobie potłuc. Oni odpowiedzieli pozytywnie na wniosek, umówiliśmy się i pojechałem.
Oczywiście znów grzecznie przepuszczono poza kolejką “pana od broni”, choć wiedzą, że ja znikam w ciemnych biurach, a nie ich skupie, więc też z tym przepuszczaniem w kolejce to trochę wirtualne. Podpisuję papierologię, wymieniamy się autografami i już mi coś nie odpowiada. Wg papierów przekazuję 4 sztuki, no ale może te 3 pozostałe mamy zdjęte na podstawie wcześniejszych papierów. No nic, graba, skrzynie z “pukawkami” na pakę i wracam.
W biurze już ciśnie mnie Szef, żeby zdjąć wybrakowany sprzęt ze stanu. Biorę więc księgę ewidencji i otwieram. Patrzę. Kurde, mam w niej zapisane 4 sztuki. Niemożliwe. Biorę wniosek- no wnioskowałem o wymianę tego sprzętu, ale miało być 7 sztuk zdjęte razem, szczególnie, że 7 przywiozłem. Może popieprzyły mi się nazwy sprzętu we wniosku, o kurde, ale byłby przypał. Biorę stare dokumenty na podstawie których daję do sprawdzenia, a na których zrobiliśmy adnotację, że 3 sztuki zostawiłem do wymiany, 4 odebrałem. No nie, zgadza się. Ta sama nazwa i 7 pozycji łącznie z numerami ewidencyjnymi. Coś tu się mocno nie zgadza. Ja mam już wczesny zawał, wyciągam coraz więcej papierów i je analizuję, żeby sprawdzić, co się dzieje. Po 15 minutach już wiem.
Mój Szef, kretyn, dawno temu wybrakowywał sprzęt. Wybrakował też 3 z tych 7 urządzeń. Ale ma głupawy zwyczaj, że w miarę możliwości nie wyrzuca go, tylko zostawia nadstan. “Bo lepiej mieć więcej niż mniej” co jest błędem. I to dużym. Ale żeby było śmieszniej, sam zapomniał, że ma te 3 urządzenia za dużo i ciągle wysyłał je do sprawdzenia. Ale i to nie wszystko. Bo urząd nade mną też przez lata w ogóle się nie zorientował i przyklepywał nieistniejący sprząt, który od dawna miał być na śmietniku równocześnie wysyłając nam inwentarze z 4, a nie 7 sztukami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz