"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 29 października 2015

Dzień sto osiemdziesiąty szósty- Dziad.

Żeby nie było, że ciągle tylko na Szefa i Szefa, dziś będzie tylko o Dziadzie.
Jakiś czas temu po raz kolejny zmieniałem wydział, w którym pracuję. W sensie dawno, bo wiadomo, że czas to rzecz względna. Wtedy pracowałem akurat z dość pozytywnymi ludźmi. Pech chciał, że akurat nie było wakatu i nie miałem możliwości zostać na stałe, chociaż i ja i oni tego chcieliśmy. Trzeba więc było zorganizować pożegnanie i nie miałem zamiaru się z nim zbytnio szczypać, więc było na bogato. Obiad, ciasto, upominek dla każdego z kim pracowałem wraz z podziękowaniem za dobrą współpracę. Wielokrotnie tu już pisałem, że gdzie jak gdzie, ale w Urzędzie tajemnic nie ma łącznie z wypłatą, toteż nikt się czegoś takiego po mnie nie spodziewał i dlatego też na odchodne (i w sumie do dziś co jakiś czas) docierają do mnie słuchy, że moi byli już współpracownicy wszem i wobec rozgłaszają, że “Młody to nie jest dziad”.
Stąd się wzięła ksywa Dziada, jeśli Was to interesuje. Nie od wieku tylko od dziadostwa. I pomimo tego, że nadałem ją na samym początku naszej znajomości to dziś wiem, że się nie pomyliłem.
Słuchamy radia w biurze non-stop. W sumie ja słucham. Dziwi mnie to trochę, ale nikt poza mną nie jest zainteresowany jego włączaniem i zazwyczaj jak wychodzę to mówią, żebym wyłączył. Nie wyobrażam sobie siedzieć 8h w ciszy, nawet jeśli w zamian miałbym słuchać samych reklam. I gdy już ich temat się wkręcił, to często słyszę ogłoszenia różnych lokalów. A to restauracja, pizzeria, jakiś szczurburger czy inny kebsik. Dziad siłą rzeczy słucha ich razem ze mną i okazjonalnie wysnuwa jakieś wnioski.
-Pan mi powie, ile to taka pizza kosztuje?
-Różnie, od 11 do 30, tak jak ja zamawiam to zwykle 15-20.
-No właśnie, a tu w restauracji mówią, że 30 zł. I jaki sens? Przecież to można 3x kupić dwudaniowy obiad w barze mlecznym.
-Pewnie tak, ale czasem ma się ochotę zjeść coś innego, albo w lepszym miejscu niż piwnica, albo w lepszym towarzystwie niż ekipa budowlana popychająca schabowego Żubrem.
-No ale właśnie po co, przecież człowiek naje się bardziej.
Do człowieka biorącego małżonkę na romantyczną restaurację do baru mlecznego nie docierają argumenty inne poza finansowymi. Tzn. ja ogółem nie mam nic przeciwko barom mlecznym, sam biorę stamtąd żarcie i tak samo nie mam nic przeciw budowlańcom i piwnicom. Po prostu rozumiem, że są sytuacje wymagające innych rozwiązań niż najtańsze. Np. taka, w której mam ochotę zjeść kebsa z podwójną baraniną na ostrym.
Do Dziada nie trafia, że można zapłacić 2 zł więcej za mniejszą ilość. Nie rozumie też, jak można by płacić za wygodę. Chcą mu coś tam montować w mieszkaniu. Mniejsza o to, co. Ważne jest to, że pozwoliłoby mu to oszczędzić trochę czasu i roboty, zdjąć z niego jeden z obowiązków, o których już nie musiałby pamiętać i ich wykonywać. Problem jest taki, że trzeba za to zapłacić. Zadzwonił oczywiście do spółdzielni i w rozmowie z tamtejszymi pracownikami zaczęły go ponosić emocje.
-Mamy tyle płacić, że już nam się to nie podoba.
1 zł. Dokładnie o takiej kwocie mówimy, choć miesięcznie. Więc 12 zł rocznie i jak przytomnie obliczył 240 zł przez 20 lat, a to już prawie cena tabletu, który planuje od jakiegoś czasu zakupić.
Te plany zakupowe mnie mocno zszokowały gdy o nich usłyszałem. Tablet, szczególnie za ok 300 złociszy, to raczej tylko bardziej zaawansowana zabawka, do przejrzenia fejsa lub obejrzenia filmu w czasie jazdy autobusem. Tyle, że Dziad fejsa nie ma, a film skądś musiałby dorwać, tymczasem on ciągle nie ogarnia do końca idei folder-plik. Trochę mnie to zastanawiało, więc w końcu wyartykułowałem pytanie chodzące mi po głowie.
-A dlaczego nie kupi pan po prostu małego laptopa, netbooka jakiegoś? Normalny OS, większy ekran, klawiatura, etc. Skoro chce go pan jako swój jedyny komputer, to myślę, że szczególnie dla pana byłby lepszy...
-A ile by coś takiego kosztowało?
-No, jakby trochę pokombinować i biorąc pod uwagę pana potrzeby pisania maili, robienia zakupów, bankowości internetowej, to myślę, że w jakieś 600-700 zł by się dało.
-Właśnie, właśnie, a ostatnio w dyskoncie widziałem tablet za połowę tego, więc po co przepłacać jak to samo.
Ja wiem. On nie będzie grał w GTA V. Ale też nigdy w życiu nie obsługiwał dotykowego ekranu. No i ma problem ze zrobieniem zakupów w necie. Jeśli przez 15 lat nie nauczył się obsługi Windowsa…
Przestałem próbować przemówić mu do rozsądku ludowymi porzekadłami “chytry traci dwa razy” w momencie, gdy wybłagał mnie, żebym szedł mu kupić kurze szyjki z promocji, bo on wyjątkowo pilnie musiał coś zrobić i bał się, że zabraknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz