"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 16 czerwca 2016

Dzień dwieście dwunasty- ile można?

Że Dziad jest sknerą wiecie, tak jak i ja wiem, już nie od dziś. Skala jego oszczędności bywa szokująca, nie tylko przez świadomość jaki szajs kupuje, ale także, ile w rzeczywistości traci na tym pozornym oszczędzaniu. Jeśli ktoś marnuje godzinę (oczywiście czasu pracy…) na przejrzenie i porównanie wszystkich gazetek reklamowych, jakie rano znalazł na progu mieszkania, tylko po to, żeby kupić ogony 70 gr taniej, to dla mnie to żadna oszczędność. Choć oczywiście Dziada stać na to, bo pracuje w urzędzie…
Ostatnio jednak przeszedł samego siebie. Od rana mi już psioczył na czym świat stoi, więc w końcu rozbudował zainteresowanie Praktykanta na tyle, że zapytał co się stało. Otóż jego żona w pracy, razem z innymi pracownikami, dostała bonus w postaci bonów zakupowych. Pech chciał, że bony te są na zakupy w sklepie w innej miejscowości, dobre 50 km stąd, w mieścinie, w której siedzibę ma ta firma. A Dziad nie ma ani samochodu, ani prawa jazdy, tak samo jak jego żona. Myślicie, że odpuścił te kilkadziesiąt zł? Ohoho, musielibyście go nie znać. Podpiął się do jakiegoś kolesia z firmy żony co jechał tam samochodem i pojechał:
-No i kupowałem już nawet rzeczy, których nie potrzebuję, bo przecież nie może się zmarnować.

Także tego, przejdźmy może do Szefa. Ten ma kolejny problem technologiczny, który moim skromnym zdaniem sprowadza się do problemów z jego głową. Mieliśmy tutaj taką drobną, powiedzmy kryzysową, sytuację. Trzeba było ogarnąć parę rzeczy w kilku miejscach na dość dużym obszarze pomiędzy Bałtykiem i Tatrami. Jeszcze nad głową mi NATOwski AWACS lata i rozprasza (protip- łatwo je poznać, bo latają po okręgu, więc jeśli smuga kondensacyjna za samolotem zatacza ogromny okrąg, to AWACS, a jak leci prosto- pasażerski).
Informacje latają w tę i z powrotem, choć ogółem wszyscy czekają na jedną wiadomość od jednej z instytucji przedstawiającej się trzyliterowym skrótem. Wreszcie przychodzi, szybka notka mailem, bo działać trzeba, a czasu mało, fajrant się zbliża. No i się zaczęło…
-Co to jest za pismo?! Co to w ogóle ma znaczyć?! Mailem przysyłać? Debile, to każdy mógł wysłać, a kto to w ogóle jest Jędrzej?!
To bóldupienie Szefa, że Jędrzej przysłał nam maila. Oczywiście adres nadawcy jest nam doskonale znany, potwierdzony w 3 osobnych pismach, a Jędrzej to koleś, z którym współpracujemy średnio raz w tygodniu, a pytanie Szefa miało w jego założeniu podkreślić jego przemyślenie, że napisać pod treścią “Jędrzej” mógłby każdy. W związku z tym wg niego to co przysłał jest gówno warte i najlepiej, jakbym w tej chwili włożył to w niszczarkę, a już broń boże rejestrował. Bo wiadomo, że pełnowartościowe pismo to:
-Gdyby przysłał pocztą albo choć faksem!
Wiadomość, na którą pi razy drzwi czeka dobra setka instytucji. I potrzebuje jej na wczoraj. Kłócąc się z Szefem raczej starałem się unikać insynuowania mu głupoty, choć pewnie i tak by nie zrozumiał, ale wreszcie postawiłem na swoim- zarejestrowałem pismo i włączyłem je do akt.
Szefowi ogółem tak po prawdzie nie do końca chodziło o formę, a bardziej o adresata. Najbardziej bolało go, że ta informacja przyszła do nas, a nie do Szefa wszystkich Szefów, bo teraz jakby co my będziemy musieli zadziałać, a jak wszyscy wiemy, podejmowanie samodzielnych decyzji to jedna z większych fobii Szefa. A mądry był i kłótliwy do momentu, w którym nie okazało się, że i my musimy ze wspomnianej informacji skorzystać.
Wtedy wsadził sobie ją w zęby i na kolanach pobiegł do Szefa wszystkich Szefów, a po powrocie raczył przytomnie stwierdzić:
-Uf, dobrze, że nam przysłał i zarejestrowaliśmy, bo mielibyśmy przejebane.
Oczywiście o pieprzeniu o faksie już nie pamięta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz