"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 czerwca 2016

Dzień dwieście jedenasty- słoneczko.

Jeśli myśli mogłyby zabijać, to najlepsi nekromanci, dr Frankenstein i kapłani voodoo nie nadążaliby z ożywianiem Dziada. Szczególnie teraz, gdy pogoda zaczęła dopisywać wszystkim poza tymi, którzy pracują w nieklimatyzowanych pomieszczeniach i na dachach. Czyli m.in. mi i to mieszczę się w obu grupach.
Szczególnie to pierwsze jest dla mnie bolesne. Mam jakieś resztki godności osobistej i nie biorę przykładu z moich kolegów po fachu przychodzących do biura w sandałach, bermudach i koszulkach. W teorii nie istnieje u nas żaden oficjalny dress code, ale ja dość naiwnie tkwię w przekonaniu, że urzędnik jednak powinien coś sobą reprezentować. Szczególnie w miejscu pracy.
Siedzę więc patrząc jak termometr o 7 rano wskazuje w biurze 28 stopni licząc, że moje męki w dniu dzisiejszym ulegną skróceniu dzięki odwodnieniu. Niestety, nie dla psa kiełbasa. Staram się więc jak mogę zmniejszyć własne cierpienia. Pierwsza myśl- wentylator. Zakup jednego zeszłego roku do mieszkania uważam za jeden z najlepszych moich wydatków, a ponieważ roboczy zafundowali mi podatnicy to tym bardziej grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Niestety Dziad najwyraźniej jest nałogowym grzesznikiem i wentylatora chodzącego widzieć nie chce. Bo jeszcze nie jest tak ciepło i mu będzie wiało.
Cudem było już to, że zgodził się, żebym otworzył okno koło mojego biurka. Co prawda świeżego powietrza za wiele nie wlatuje, ale co jakiś czas gdy Matka Natura pochyli się nad swoim biednym dzieciem uchylając rąbka dekoltu to jakaś delikatna bryza muśnie moje lico w odcieniu buraka ćwikłowego. Przy okazji dzięki własnemu gapiostwu sprawdziłem jak bardzo słońce nam grzeje zostawiając na parapecie plastikową teczkę, która godzinę później była już częściowo roztopiona.

Wtedy też dowiedziałem się, że moje męki tego dnia dopiero mają się zacząć. Gdy byłem już wystarczająco zmiękczony nie znającą litości ani umiaru naturą doszedł jeszcze czynnik techniczny i ludzki.
Wpierw techniczny pod postacią głupiego, jednostronicowego załącznika do maila. Cóż może być prostsze, niż jego wydrukowanie? Siedzę 20 minutę próbując tego dokonać i na moją listę właśnie dopisałem wzbogacanie uranu. Drukuj. Nie drukuje. Nierozważnie przed ponownym wciśnięciem postanowiłem sprawdzić, czy nie siedzi sobie w kolejce. Start. Po 2 minutach przestał odpowiadać Chrome. Po 3 zmieniła się grafika Start sugerując, że kliknąłem. Po 5 wreszcie otworzyłem Drukarki tylko po to, żeby się dowiedzieć, że pusto. Po 7 minutach udało mi się przywrócić do życia Chrome tylko po to, żeby zdechł ponownie i nie mając już cierpliwości jadę resetem. Pozostałych 13 minut nawet nie chce mi się opisywać, skrócę więc- udało się, nie wiem jak.
Potem Dziad. Sytuacja tragikomiczna. Używamy, a co tam niech będzie kryptoreklama, Lexa. Tzn. używali Dziad i Szef. Długa historia krótko- parę lat temu przechodziliśmy z Lexa na płytkach na online. Mi się podobało (choć ilość spamu na poczcie +10000%), Szefowi i Dziadowi nie (bo nie umieli używać). Nie podobało się też Urzędowi, bo za drogo, więc po krótkim eksperymencie wróciliśmy do poprzedniego rozwiązania (spam został). Dziad i Szef zachwyceni, ja nie. Więc przerzuciłem się na ISAP. I tak sytuacja ta trwała do zeszłego tygodnia, kiedy mieliśmy szkolenie z Lexa. Oczywiście spośród moich współpracowników tylko mnie zastanawiało dlaczego prowadzone jest na wersji online.
Po powrocie do biura z ciekawości sprawdziłem jak z aktualizacjami. Z lekkim zdziwieniem odkryłem, że ostatnia była prawie 2 lata temu… Przeszedłem się więc do informatyków, żeby pogadać o czymś, co sam już się domyśliłem. 2 lata temu wróciliśmy do wersji online, nikt nam nie przekazał, a moje patafiany też się same nie zorientowały. Więc załatwiłem nowy dostęp. I znając ich również przygotowałem piękną, obrazkową instrukcję ze screenshotami, strzałkami i opisami krok po kroku jak się logować.
Od tego czasu słucham narzekań Dziad jakie to do dupy, bo nie umie. Nie umie się nawet zalogować, musiałem przyjść i mu się zalogować. Nawet nie wiem gdzie miał problem, bo od razu jak podszedłem wszystko poszło jak po maśle dokładnie według mojej instrukcji.
I jeszcze to słońce...

2 komentarze:

  1. Wesołe (?) jest życie młodego urzędnika. Uważam, że kiedyś mógłbyś napisać fajną książkę, a może te wpisy są swoistego rodzaju brudnopisem tej powieści. A później zrobić z tego film, jaką komedię. Zarobisz tyle, że nie będziesz musiał znosić obecności ludzi pokroju dziada:-)

    OdpowiedzUsuń