"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 20 lipca 2017

N12- Paradoks.

Taki sezon ogórkowy, że dziś wyjątkowo napiszę sobie o czymś, co mnie interesuje. W przeciwieństwie do pracy w Urzędzie. Tzn. w ogóle większość prac nie jest interesująca. Np. takie korpo. Poznałem kiedyś dziewczynę, która była zafascynowana swoją korposzczurowatością. O wypłatach, które robiła (stanowisko jakiejś tam pomocy księgowej) opowiadała z taką pasją, z jaką ja zazwyczaj mówię o moich ulubionych filmach. I tu jednym uchem słucham, że uważnie przepisuje numer rachunku podczas gdy czytam o ewakuacji astronauty na stację kosmiczną po awarii skafandra. Sorry, ale te 26 cyfr jest tak cholernie nudne w porównaniu do kolesia podtapiającego się w przestrzeni kosmicznej 400 km nad Ziemią po omacku wracającego do włazu pędząc prawie 28 tyś km na godzinę (Chris Hadfield).
Nie bez powodu nawiązuje do mojego ulubionego astronauty, bo jeśli miałbym powiedzieć co mnie interesuje, to na jednym z pierwszych miejsc byłby kosmos. Razem z futurologią, transhumanizmem, nowoczesnymi technologiami i paroma innymi rzeczami. A co jest najciekawsze we wszechświecie? Moim zdaniem to, czy jesteśmy w nim sami.
I tak samo moim zdaniem- nie, nie jesteśmy. Nauka jednak tym różni się od wiary, że potrzebuje dowodów, a takimi nie dysponujemy. Nie wystarczą nam szczątki informacji- że w naszej galaktyce jest do 400 miliardów gwiazd i wiele wskazuje na to, że wiele (o ile nie niemal wszystkie) z nich posiadają przynajmniej jedną planetę, a z tych planet wcale niemały odsetek przypomina Ziemię. A tych galaktyk we wszechświecie do niedawna miało być 200 miliardów, ale badania NASA sugerują, że w rzeczywistości może być ich co najmniej 10x więcej. I nawet gdy weźmie się pod uwagę, że w samym naszym Układzie Słonecznym jest przynajmniej parę miejsc, gdzie teoretycznie życie mogłoby funkcjonować, to i tak nie wystarczy aby nauka mogła powiedzieć, że nie jesteśmy sami.
Jak już wspomniałem, ja uważam, że nie jesteśmy. Przy takiej masie miejsc gdzieś życie było, jest lub będzie- i to zapewne w ogromnej ilości miejsc. Ale potwierdzenie wymaga dowodu, którego nie mamy. I to nazywa się paradoks fermiego- teoretycznie wszechświat powinien być pełen życia, w praktyce nie mamy żadnego twardego dowodu. I wyjaśnień tego jest, cóż, całkiem sporo. Zaczynając od najbardziej płytkiego- nie ma życia poza Ziemią. To tak nudne, że nawet nie chce mi się więcej pisać, lepiej zająć się ciekawszymi wyjaśnieniami.
Np. “wielki filtr”- koncepcja zakładająca, że istnieje jakiś uniwersalny mechanizm filtrujący i niszczący cywilizację, które osiągną pewien poziom rozwoju. A może i zbiór mechanizmów charakterystycznych dla rozwiniętych społeczności. Np. globalne ocieplenie. Albo wojny atomowe. Pandemie? Głód? Wojny domowe rozwarstwionych ekonomicznie społeczności? Albo konfrontacja ze sztuczną inteligencją. Wszystkie z nich nam zagrażają.
Inna opcja to symulacja, lub “symulacja przodka”. W skrócie- żyjemy w komputerowej symulacji albo zupełnie obcej cywilizacji, albo naszej z przyszłości, która chce np. dokładnie poznać swoją historię. Ktoś, gdzieś wyliczył, że komputer wielkości księżyca mógłby dość spokojnie w sekundę wykonać taką samą ilość operacji, co mózgi wszystkich kiedykolwiek żyjących ludzi, przez całe ich życie. Obce cywilizacje mogą być więc po prostu nie włączane do symulacji, z jakichkolwiek powodów.
Coś podobnego, ale tym razem u obcych- są na takim poziomie rozwoju, że przenieśli całość swojej egzystencji do jednego superkomputera i zahibernowali się. Po co? Żeby czekać na większe ochłodzenie wszechświata (śmierć cieplna) i wzrost wydajności komputera. Moim zdaniem- bezsensowne tracenie milionów, czy miliardów lat.
I tu dochodzimy do kolejnej rzeczy- to co ma dla nas sens, nie musi go mieć dla innych. Nasze rozumowanie, postrzeganie czasu czy formy komunikacji nie muszą być sensowne dla innych. My dopiero raczkujemy w dziedzinie kwantowych komputerów, czy kwantowej komunikacji, dla nich może to być już technologia muzealna. A właściwie dlaczego w ogóle mieliby potrzebować narzędzi do komunikacji? Może mają wspólną świadomość, może działają trochę jak mrowiska?

A jak jest naprawdę? Może kiedyś się dowiemy, może nie. Bo głównym problemem, moim zdaniem, nie są te rzeczy opisane wyżej, tylko czas i odległość. Przypomnijcie sobie rozmiary samej drogi mlecznej (ok 100.000 x 10.000 ly), maksymalną prędkość (1 ly/rocznie… jakkolwiek śmiesznie to brzmi- ale rok świetlny to jednak ciągle jednostka odległości, a rok jednostka czasu) i czas, jaki trwają na Ziemi poszukiwania życia we wszechświecie (z 50 lat?).
To tak, jakbyście postawili na stole naparstek i rzucili w jego kierunku szczyptę piasku. Z różnych powodów jego ziarenka mogły nie trafić w cel- czy to Wasza celność kuleje, czy to wiatr wieje. Ale samo to, że nie ma piasku w naparstku nie znaczy, że ten rozsypany w koło nie istnieje. Po prostu potrzeba większej ilości prób lub zmienić naparstek na wiadro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz