"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 27 lipca 2017

Dzień dwieście pięćdziesiąty trzeci- good evening.

Poprzednie dwa tygodnie nie obfitowały w zbyt wiele wydarzeń. Przynajmniej u mnie, bo ogółem to się działo. Rosjanie obrazili się na Anglików, że ci brzydko powiedzieli o ich przestarzałym i od nowości niesprawnym okręcie. Pierwszy pomarańczowoskóry amerykański prezydent ucina operację CIA w Syrii, a Turcy przy tej okazji wypaplali tajne lokalizacje wojsk USA- jeszcze w Syrii. Hindusi drażnią Chiny w incydentach granicznych, widać ciągła ruchawka z Pakistanem zaczęła być nudna- w dwóch pierwszych krajach mieszka łącznie ⅓ ludności świata. No i coraz bliżej do dużych Rosyjskich manewrów Zapad 2017 na Białorusi, przy czym ostatecznie niby NATO wymusiło ich transparentność, ale Ukraińcy ciągle ostrzegają o możliwej zmianie z zachodu (ros. zapad) na południe. A to tylko z tych geopolitycznych rzeczy. Bo nie ma i co zaczynać o np. premierach filmowych- Dunkierka czy Valerian i Miasto Tysiąca Planet (ps- nowy Łowca Androidów będzie, podobno gówno), czy o tym co piszczy w świecie naukowo-technologicznym (m.in. Musk ogłasza, że Zuckerberg ma ograniczone pojmowanie AI).
Nie powinno więc dziwić, że mając tyle na głowie umknęły mi małe, lokalne wydarzenia. Szczęśliwie zaraz po przyjściu do pracy przypomniał mi o tym smród potu. Szefowi skończył się urlop. I już po całych dziesięciu minutach mogłem powrócić do tradycyjnego trybu pracy i znów się wkurwiać. Wszystko tak ładnie i dobrze sobie szło. No może nie zawsze dobrze, mieliśmy trochę problemów, ale nad ich rozwiązaniem mogłem spokojnie pracować. Teraz do równania doszła ta niedorozwinięta małpa, więc wynik zaczyna być skomplikowany. I tak cały dzień był festiwalem głupoty, który po dłuższym czasie nieobecności kompletnie wybił mnie z torów.
Zaczęło się od pilnych przemyśleń co do zakupu worków. Takich zwykłych, na piasek. Nasze zapasy zostały ostatnio uszczuplone, więc wypadałoby je uzupełnić. I wszystko byłoby dobrze- zamówił je, wniosłem je, ale oczywiście nie powiedział kolesiowi, żeby na fakturze wstawił jakąś sensowną datę zapłaty. Sensowna to min. tydzień. Zawsze finansowy wszystkich o to beszta, bo tyle trwa spokojny obieg takiej faktury. To są u nas 4 podpisy, rejestracja w innym wydziale, bla, bla, bla. Zobaczyłem to, że mamy dzień na zapłatę już przy odbiorze faktury, ale olałem. Wiedziałem, że nie będę akurat tej opisywał, bo ktoś musi przecież woreczki ułożyć, a mając do wyboru opisanie lub dźwiganie, nie miałem żadnych wątpliwości co Szef wybierze.
Po drodze jeszcze zebrałem jedno pismo z biura podawczego, wniosek o udostępnienie informacji. Ekstra, akurat taki, że można odpisać, żeby się walił. W sensie, nie mamy takich informacji. Rzuciłem więc oba papiery Szefowi na biurko i chciałem wracać, ale ten za mną jeszcze krzyczy, żebym poszukał tych pism co koleś chce. Trochę skołowany cofam się i mówię:
-Nie mamy przecież takich, dokładnie takich jak chce, bo ogółem to tak. Ale z zakresu czasu jaki jest podany jest akurat jedno, wielkie, nic.
-A jakie on chce?
-No tam jest wypisane.
-Gdzie?
-Tam gdzie jest zaznaczone.
-Gdzie jest zaznaczone?
-No na górnej połowie kartki.
-Nie widzę.
Zdanie z określonym przedziałem czasowym było- podkreślone, zakreślone i obok postawiony wykrzyknik wielkości 6 linijek tekstu.
Najgorsze jednak dopiero nastąpiło, jak zaczął się wtrącać do poważnych rzeczy. Otóż nasze Kółko Różańcowe trochę sobie nagrabiło. Trochę, żadnych tragedii, ale kwestia dość skomplikowana. Na tyle, że całość rozgryźliśmy z dwoma księgowymi i dwoma prawnikami. Słowo klucz- rozgryźliśmy. Wszystko zostało ustalone, wszyscy z ustaleniami się zgodzili, każdy gdzieś tam ustąpił i ogółem wszyscy zadowoleni. Przygotowałem wszystkie niezbędne papiery, które czekały tylko na powrót Szefa. No i właśnie, tu się zaczęło. Zamiast usiąść, w skrócie zapoznać się z tematem i podpisać, to zaczął próbować to ogarnąć swoim małym rozumkiem. Dosłownie jak 6 latek- a czemu? A czemu?
-A czemu to jest źle?
-Bo sprawdziliśmy w ustawie, że nie mogli tego tak zrobić.
-No to oczywiste, że nie mogli tego zrobić.
-Zrobić mogli, tylko zrobili nie w ten sposób (to jest tak ogólne, bo nie chcę szczegółów tu wywlekać).
-A czemu?
-Bo tak pisze w ustawie.
-Aha.
Ok, podpisz. Nie podpisuje, wyciąga telefon i dzwoni do przewodniczącego Kółka Różańcowego. Z awanturą, gdzie już wszystko było ustalone i jeszcze oczywiście stara się, nie wiem- wbić szpilę, czy zażartować, że co z tym teraz zrobić. Tamten się wkurwia, bo już wszystko ustalone i pół tygodnia biegał do Urzędu, żeby to wszystko dograć i dograł. Szef po rozmowie jeszcze zamiast po prostu podpisać i mieć to z głowy, to dzwoni do jednego z księgowych i mu truje dupę, nawet nie o to tylko ogółem żeby robić czarny PR Kółku, tamten oczywiście nie ma nic lepszego, tylko słuchać jak Szef mu pierdoli o rozwiązanym problemie na dosłownie 10 zł, gdzie na biurku leży mu inwestycja za 30 mln. I ponieważ przez to szybko ucina temat to jeszcze do mnie lezie ponarzekać, że go to wkurza. Ja staram też się temat szybko uciąć, bo też mam lepsze rzeczy do roboty, więc mówię że mnie to nie wkurza, bo jest załatwione. A właściwie mam nadzieję, że wreszcie podpisze i załatwione będzie. Na co ten, że nie no, go to też nie wkurza, ale…

Zastrzelcie mnie. Albo się powieszę na sznurku od worka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz