"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 17 sierpnia 2017

Dzień dwieście pięćdziesiąty szósty- screw you guys, I'm going home.

Wiecie, że pochodzę z Pomorza. Nigdy nie napisałem tego wprost, ale myślę, że wielokrotnie dałem wystarczająco dużo wskazówek, żeby każdy się tego domyślił. Szczególnie, na samym początku pisania bloga. Z kolegów i koleżanek z innych miejsc Polski często się śmieję gdy mówią, że u nich wieje. Pamiętajcie, że jak u nas wieje to trzeba stojąc na plaży uważać, żeby kutrem w mordę nie dostać. Gdy widzicie jak mewy lecą do tyłu to wiecie, że mocno wieje. No i jak delfin rozbije się wam o okno, to nie wychodźcie sprawdzić, czy wszystko z nim ok. To stara sztuczka huraganów, żeby wywabić Was z domu. I ostatnio też u nas wiało, o czym zapewne już wiecie, a może i domyślacie się, że w związku z tym wszyscy dostali sraczki (wyjątkowo słusznie) i sam też byłem wciągnięty w tryby. Mógłbym tu pisać o ludzkiej i leśnej tragedii (na miejsce jechałem w kolumnie wóz transmisyjny-ja-karawan), ale nie przychodzicie tu dla tragedii. Tylko dla chleba i igrzysk, a ja nie mając chleba w ofercie dam Wam choć igrzyska.
W tany ruszyłem z Szefem, więc wstydu się najadłem nie mało, ale o nim kiedy indziej. Bo pierwszą osobą na którą trafiłem, poza wszechobecnymi strażakami, był Człowiek Wieprz. Niesamowity okaz biologiczny, pierwsza na świecie udana krzyżówka człowieka i świni. Nie wiem jakim cudem krzesła wytrzymywały jego masę, a pocił się od samego siedzenia co tylko uwydatniała jego czerwona, nalana twarz. A wiecie co jest najlepsze? Że świnia w jego przypadku w najmniejszym stopniu pije do wyglądu. Człowiek jest po prostu klonem Szefa, tylko o wiele grubszym i na wyższym stanowisku. Wystarczająco wysokim, żeby jego praca = polityka. Wszystko, co jego spasione wargi z siebie wydalały było jak wyjęte z wiejskiego wiecu wyborczego.
-Ile macie plandek? -spytał go strażak.
-Ile mamy plandek? -powtórzył pytanie Człowiek Wieprz do swojego pracownika, cichego dziadka, który zaczął grzebać w swoich przepastnych segregatorach.
-Tyle, ile kupiłeś panie Wieprzu -podpowiedziałem, bo czas tak jakby naglił- czyli żadnych.
-Oooooooo.... -nie wiem czy właśnie dostawał jakiegoś zawału czy innej choroby wieńcowej, czy tylko się wściekał- My tutaj ciężko pracujemy. Cały nasz urząd i wszystkie służby są w stanie najwyższej gotowości, sytuacja jednak jest nietypowa, powiedziałbym, katastrofalna i w jej toku niektóre elementy kompleksowo zbudowanego systemu mogą przechodzić okresowe problemy. Poza tym w powyższym kontekście warto zwrócić uwagę, że pan też pojawił się tu z pustymi rękoma.
I tu cię mam, kutasino. Dobrze, że ugryzłem się w język, zanim serio to powiedziałem.
-O, panie Wieprzu, nie docenia mnie pan. Nigdy w gościnę z pustymi rękoma nie przychodzę, zaraz pójdę do wozu i przekażę plandeki, które rano kupiłem po drodze. I fakturkę dla pana, w końcu to pan dziś stawia.
Chyba mocno go to podminowało, bo chwilę później udał się do samochodu służbowego i ruszył w teren. A ja tymczasem robiłem trochę tu, trochę tam, trochę poplotkowałem o sprawach służbowych z trochę ważniejszymi w tym momencie ludźmi, którzy przynajmniej ogarniali o co kaman. Wniosków jest z milion, warto byłoby je wdrożyć, więc gdy Człowiek Wieprz wrócił, podjudziłem jednego z ludzi, żeby delikatnie go o to zaatakował.
-No, bo wie pan, by nam się przydało to i tamto. Trochę bardziej to rozwinąć.
-Bzdury. Wszystko jest rozwinięte w stopniu wystarczającym, wszystko zgodnie z planem, jestem w 100% pewien, że tak jak powinno być.
-Powinny też być plandeki…
-I są, i są drogi panie. Od rana działamy z plandekami, mieliśmy je na miejscu (tak, to było o moich plandekach).
-A jakby tak np. kupić łóżka polowe? To by się przydało wszystkim, i służby mogłyby odpocząć, i poszkodowani, i dowodzący akcją nierzadko od poprzedniego wieczora…
-Podpiszemy umowę na dostawę łóżek, gdy będą potrzebne.
-Ja nie jestem pewien, czy ktokolwiek dostarczy nam powiedzmy… setkę łóżek z godziny na godzinę, bo nie będą mieli na stanie.
-To podpiszemy umowę z zakładem, który je nam wyprodukuje w przypadku zaistnienia takiej potrzeby. W tym momencie nie widzę uzasadnienia dla ponoszenia bezsensownych kosztów. Powinniśmy wspólnie myśleć o właściwym zabezpieczeniu potrzeb mieszkańców bez niepotrzebnego marnowania pieniędzy w czasie, kiedy nie jest to niezbędne.
Zapadła grobowa cisza, nie licząc sapania Człowieka Wieprza.
-Chyba…- zacząłem- Chyba muszę iść napić się kawy.
-Tak, tak, my też -odpowiedzieli wszyscy.
-To i ja pójdę -dołączył się Człowiek Wieprz.
-Ale ekspres jest na drugim piętrze -oj ja dobrze przemyślałem, jakiego napoju potrzebuję.
-Aha… To proszę przynieść mi gdy będziecie wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz