Gdzie mój popcorn, gdy najbardziej jest potrzebny?
Mamy w Wydziale drobny problem. Może jeszcze pamiętacie, może już nie, ale pisałem kiedyś o urządzeniach porozwieszane na dachach po całym mieście. Długo nic o nich nie było, bo i nic ciekawego się z nimi nie działo, do teraz. Budynek z jednym z nich kupiła inna firma niż dotychczas, która ma zamiar całość przebudować dość mocno. I wynikła taka sprawa, że centrala sterująca jest w innym budynku niż reszta urządzenia i to akurat tym, który ma zostać wyburzony. Miło ze strony inwestora, że przysłał do nas kobietę, która to nadzoruje, żeby wszystko z nami dogadać.
Z atrakcyjnymi kobietami zawsze lubię się dogadywać. Z nie atrakcyjnymi gwoli ścisłości też się dogaduję. Przyszła, umówiliśmy się na oględziny w terenie i ok. Tzn ja wiedziałem, że ok nie będzie, bo Szef też się wybierze. I wybrał. Na miejscu rozmowę zaczął od żarciku z jej nazwiska. Super pomysł, kretynie. A dalej było już tylko lepiej.
-A gdzie to ma być przeniesione? -dopytuje.
-Tutaj, nad tą skrzynką przykręcimy. -mówi Szef.
-Ale… To środek korytarza. Nie wiem, czy to będzie wyglądało atrakcyjnie dla naszych gości (spa)...
-To nie ma wyglądać, to jest bardzo ważne urządzenie.
-Ok, ale tu trzeba pociągnąć kable z piwnicy, to będzie kosztowało.
-No tak, ale to wy tu coś przerabiacie, to zapłacicie.
I pakuje się na dach z elektrykami żeby sobie pooglądać… nie wiem, dach? Ja zostaję z kobietą na dole i staram się ratować sytuację. Mówię, że to tutaj tylko tymczasowo, że jak będą przerabiać już budynek to może wywalić do sterówki windy, bo sam też nie wyobrażam sobie, żeby taka 30 letnia skrzynka szpeciła korytarz. Niestety, o innych sprawach mówić nie mogłem, w końcu nie jestem dyrektorem. A ten mógłby zaproponować choć pokrycie kosztów materiałowych przez Urząd. Zapewnić o chęci założenia licznika o rozliczaniu się ze zużytej energii elektrycznej. Cokolwiek szczególnie, że sami do nas przyszli i byli chętni współpracować.
Słowo-klucz: byli. Nie miałem wątpliwości, że po tym spotkaniu wszystko się zmieni i gdy następnego dnia przyszło pismo z prośbą o przeniesienie urządzenia na inne budynki przy tej ulicy to w ogóle się nie zdziwiłem. W przeciwieństwie do Szefa. Ten w pierwszej chwili zadzwonił do inwestora. Ale kretyn nawet nie zadał sobie trudu, żeby zapamiętać jego nazwiska, więc przywitał się wtopą na poziomie… no nie wiem, jakby ktoś się nazywał Amalower, a Wy byście wyjechali Analower. Nie dziwne, że facet szybko się rozłączył.
Szef jeszcze bardziej podjarany wykręcił numer wspomnianej wcześniej kobiety i ją pyta co i jak, przecież się umawialiśmy. Oczywiście jak to on, drąc mordę nawet o tym nie wiedząc groził jej Szefem wszystkich Szefów i paragrafami, jakie niby na to są, czym popełnił dwa podstawowe błędy. Rozmówczyni szybko poczuła się atakowana, stwierdziła, że nie życzy sobie żeby na nią krzyczał (co go jeszcze bardziej nakręca- “JA KRZYCZĘ? JA KRZYCZĘ?”) i szybko skończyła rozmowę mówiąc, że wszystko mamy w piśmie i czeka na odpowiedź.
Pierwszy błąd już Wam zdradzę- z mojego drobnego wywiadu, który przeprowadziłem wcześniej dowiedziałem się, że ta kobieta jest adwokatem, a nie ma ani jednego § na to, co on mówił. No ale trudno, postanowił wysmażyć grube pismo powołując się na te nieistniejące (czy może istniejące, ale równie dobrze mogłyby nie istnieć) paragrafy, a żeby miały większą moc stwierdził, że tak jak groził pójdzie do Szefa wszystkich Szefów, aby to on je podpisał.
I poszedł. Szef Szefów odmówił. Drugi błąd mojego Szefa tego dnia. Inwestora już wczoraj rozmawiał z Szefem wszystkich Szefów i ugadali przeniesienie tego sprzętu. My dostaliśmy tylko polecenie do wykonania. A to pismo, to Szef Szefów sam im podyktował jak ma być napisane.
Chciałbym, bardzo chciałbym zobaczyć ich biuro, gdy ta kobieta relacjonowała im groźby Szefa, o których wszyscy wiedzieli, że są nic nie warte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz