"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 9 grudnia 2011

Dzień trzydziesty dziewiąty- Buck Dich.


I znowu nowe biuro, nowe piętro, nowe skrzydło, nowi współpracownicy, nowe sprawy. Wpierw szok, którego liczyłem że już nie doznam- znów nie mam swojego miejsca i swojego narzędzia pracy, komputera. Przynajmniej na czas jakiś, ale mimo wszystko… Ponieważ podejrzewałem taki obrót sprawy zabrałem swoją małą, czarną bestię, ale tu szok kolejny- „po co Ci, te kilka tygodni wytrzymasz bez”. Że co proszę? No cóż, jak mus to mus, siedzę więc bez kompa vis-a-vis nowego szefa i patrzę mu w oczy. Nie mogę sprawdzić fejsa, nie mogę maila, nawet kutasów na kartce nie porysuje. Mogę tylko czytać ustawy. Nie zaczyna się najlepiej, ale od czego jest Internet w komórce? No właśnie.
Ustawy są nudne, nie czytam ich tylko przeglądam aby mniej więcej się orientować o co kaman. Popijając oczywiście owocowego Liptonka. Zwyczaj mam taki, że nie chce mi się wywalać torebki zaraz po zaparzeniu. Wywalam przed kolejnym lub przed myciem naczynia, ot takie lenistwo, poza tym wydaje mi się, że dzięki temu ma intensywniejszy smak/aromat. Dochodzi 14 (na zegarze, w końcu pracuję w burdelu urzędowym, a nie burdelu burdelowym), godzina i do domu, herbaty powinno wystarczyć na kolejne 50 minut, gdy nagle wbiega sprzątaczka i niczym błyskawica opróżnia wszystkie śmietniki i znika z pola widzenia.
Eeeee… A moja torebka? Jest piątek, mam ją wywalić do śmietnika, żeby czekała tam do 15 w poniedziałek? Paaaaaaniiiiiii… już sobie poszła. Nie leżała do 15 w poniedziałek. Czekała do 14 bo o 14 znów wpadła sprzątaczka i jak szatan wypadła. Pomyślałem sobie, następnego dnia ją dorwę i powiem, że trochę za wcześnie wywala śmietniki. Mój plan jednak się nie powiódł, zanim zdążyłem przejść do meritum zaczęła ze mną dyskutować o boksie.  Od dziś wyrzucam torebki punk 13.58 i później nie robię sobie już herbaty…
Sprzątaczka ta ma też denerwujący zwyczaj sprzątania za wszelką cenę. Jak dodam do tego jeszcze zamiłowanie do boksu to trochę się zastanawiam, czy ona czasem kursu rangersów nie skończyła? W każdym bądź razie sprząta jakby to było zadanie wojenne. Wjazd na biuro robi na pełnej prędkości wywalając niemal drzwi z kopa. Rzuca się z wielkim, czarnym worem na śmietniki opróżniając je (cały czas boję się czegoś powiedzieć, żeby pewnego dnia ten czarny wór nie wylądował na mojej głowie, a ja sam wpierw w bagażniku, a potem w lesie), a gdy z tym się już upora, czyli jakieś 0.00023 sekundy po wejściu bierze się za wycieranie kurzu. Możesz mówić, że nie chcesz, że nie potrzeba, że czysto, nawet skłamać że ciężko pracujesz. Nic to, ten Rambo w spódnicy i laczkach zetrze każdy kurz z powierzchni biurka nie pierdoląc się przy okazji z takimi pierdołami jak dokumenty, segregatory, klucze, telefony komórkowe, myszki, komputery. Wszystko przestawi, a jeśli masz nieszczęście akurat tego używać to przestawi też Ciebie.
Praca w nowym miejscu ma też jeszcze jeden minus, nowe zwyczaje. A ten, o którym chcę teraz napisać wydaje mi się szczególnie głupi. Jestem młody (w końcu to pamiętnik młodego urzędnika, nie tylko stażem pracy) i nie lubię ubierać się jak mój ojciec czy dziadek. Sweterków zazwyczaj nie noszę, marynarki mi się zdarza założyć ale nie w urzędzie bo za ciepło, więc najlepiej pomyka mi się w koszuli. Jej poły ładnie powiewają jak biegam, jak mi za ciepło odpinam się do pępka prężąc wątłą muskulaturę i inne takie. Ale to już przeszłość. Od dziś mam, według mojego szefa, koszule nosić w gaciach. Niby, że tak schludniej, że mi się nie wkręci w niszczarkę i w ogóle bezsensu. Jak ja wyglądam z koszulą w gaciach? Minimum +10 lat i -10 do aparycji. Pomijając już zupełnie fakt, że muszę pożegnać się z klamrami w stylu „żelazny krzyż” czy „pornking”… To nie jest dobra wiadomość…

2 komentarze:

  1. muszę Cię kiedyś dorwać w tej koszuli w gaciach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń