"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 stycznia 2014

Dzień setny- fanfary.

No proszę, proszę. Nastąpiło to, o czym nawet nie myślałem- dociągnąłem do stu dni na blogu (choć notek jest już ponad 100). Rozglądam się wokół i cóż mogę powiedzieć? Może pieniądze, sława i szacunek pojawią się razem z laskami, drogimi samochodami i wieczorkami w Monte Carlo Casino przy dniu dwusetnym?
Tymczasem widzę te same twarze i tą samą woń kiszonych ogórków i taniego mięsa. Nie jest to życie, jakie chciałbym wieść. I pewnie za jakiś czas się ono zmieni. Mam multum planów, od A do Ż. W końcu zawsze mogę być drwalem w Norwegii, albo gdy moi znajomi wybierający znacznie bardziej przyszłościowe kierunki studiów już się dorobią, to zostanę ich dziwką. Ciągle będą to lepsze pieniądze, warunki pracy, no i większy szacunek w społeczeństwie, niż teraz mam.*
Praca w Urzędzie ma na mnie zły wpływ. Na każdego tak naprawdę ma. To taka czarna dziura, w której centrum znajduje się urzędowy beton, który wykształcił się jeszcze w PRLu i ściąga wszystko w swoją otchłań. Zabijana jest innowacyjność, pomysłowość, nie mówiąc już o chęci do pracy czy wierze w ludzkość. Na tych co tu nie pracują również pozytywnie urząd nie wpływa.
Praca w nim mogłaby być naprawdę przyjemna. I to dla mnie jako urzędnika i dla Was jako klientów. Mógłbym Wam załatwiać sprawy niemal na miejscu, przez internet, z uśmiechem, a pięknym paniom też pocałowaniem ręki. Ale dopóki są Dziady i Szefowie w prawie każdym wydziale, każdego urzędu w Polsce nie macie na to szans. A ja nie mam szans na zarobki na poziomie usług, które chciałbym w Urzędzie świadczyć.
Dlatego zanim skończymy ten przydługi wstęp pozwolę sobie na jeszcze drobny apel od siebie. Wszędzie i zawsze gdy będziecie mogli- czy to w “terenie”, czy na szczeblu rządowym- żądajcie natychmiastowej i gruntownej reformy administracji. Czy to w Waszym urzędzie gminy, czy w sejmie. Żądajcie tego i z całą stanowczością rozliczajcie odpowiedzialnych za brak działania. Rzucajcie w nich starymi jajami i zgniłymi pomidorami. Bo na aktualnej sytuacji nie traci Dziad zgarniający co miesiąc średnią krajową za 8h nudzenia się na Onecie.


Dobra, wracamy do właściwych nam treści. Po co się smucić i denerwować, jak można pić i się radować? A potem po pijaku spuścić należny wpierdol, jak to mamy w tradycji ( http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/szarza-na-gazie/ ). Dziad nie ma tego w tradycji, co w połączeniu z jego skąpstwem i brakiem gościnności każe podejrzewać, że jest elementem napływowym, obcym. Choć lubi o sobie mówić, jako o eks-alkoholiku. Zaintrygowała mnie ta historia, przecież alkohol kosztuje, dlaczego więc go pił. Częstowali? Nie. Był alkoholikiem bo pił kilka piwek... miesięcznie 15 lat temu. I ja wiem, że alkoholizm to też codzienne picie jednego piwka, ale on tych piwek pił bez przekonania może z 3-4? Przynajmniej tak twierdzi.
I spoko, ja też lubię podkolorowywać niektóre historie z mojego życia, choć laski zazwyczaj nie dają się nabrać, że bliznę zarobiłem w ‘68 w Wietnamie. No i właściwie do tego sprowadza się moje fantazjowanie- nie pojechałem specjalnie w rejon Indochin, żeby ją uprawdopodobnić. Dziad wręcz przeciwnie- do dziś chodzi na msze dla alkoholików i inne takie...
Teraz alkoholu jednak nie pije nigdy (czyli prawie nigdy). Po części pewnie dlatego, że kosztuje, po części dlatego, że się boi. Czego się boi? Że go oszukają, otrują i zabiją. Od kiedy wybuchła długie miesiące temu afera z czeskim alkoholem, boi się wziąć choć odrobinkę do ust. Bo wszyscy oszukują, on nie może czuć się bezpieczny, gdzie jest państwo, powinno wszystko i wszystkich kontrolować, przecież człowiek jest zagrożony z każdej strony, tak się nie da żyć, on już boi się cokolwiek robić, na każdym kroku i rogu oszuści. Oszukują go na jedzeniu (w obskurnych budach z kurczakami), oszukują go na remontach (domorośli specjaliści kręcący się po klatkach i namawiających, że za drobną opłatą wyremontują klatkę), itp., itd.
Dlatego też nie poszedł na imprezę z okazji dnia samorządowca. Raz, że trzeba było się 10 zł dołożyć do kasy Urzędu (no jak to tak, przecież mu się to należy jak psu buda!), a dwa że miał być alkohol (i trzy- za alkohol trzeba było samemu sobie płacić). Nie płakałem z tego powodu, było przynajmniej sporo “normalniejszych” urzędników, a nawet niektórzy całkiem normalni. I na szczęście większość się zmyła dość wcześnie i tylko parszywa 12 wliczając w to mnie pozostała na stanowiskach. Jak głoszą wielcy wieszcze polskiej muzyki rozrywkowej “dobra wóda w bombach stoi, sama się nie wypierdoli”. Choć we mnie odezwała się moja germańska domieszka krwi i zostałem przy piwie. Na szczęście, nie ulegając namowom męskiej części pozostałych niedobitków, którzy po piwku przerzucili się na wspomniany podmiot liryczny.
Do momentu, w którym pomyślałem, że impreza umarła na tyle, że jedyne co pozostało do roboty to iść do domu i samemu zacząć umieranie, zdążyłem zarejestrować cały obraz upadku administracji. Zaczęło się od tradycyjnych pijackich zwierzeń i szczerości, dzięki której wiem kto z kim uderzał w ślinę i czyja żona o tym nie wie. A trochę tych historyjek było, na szczęście towarzystwo szybko zaczęło opadać z sił. Marniało wręcz w oczach. Pewnie dlatego jeden z moich dalszych współpracowników (doskonale wiem kto) zarzygał całą męską toaletę i okolice.
A to wszystko było na ponad 2 godziny przed końcem imprezy. A jak musi się skończyć solidna biba? Stratami materialnymi, a jakże by inaczej! Więc tradycji musiało stać się zadość i kwiat administracji w brawurowym wypadku uwzględniającym krzesło i kontuar, zniszczył kilkanaście pokali wraz ze stołem na którym stały.


__________
*- a przynajmniej tak wnioskuję, po miłych słowach jakimi uraczyli nas obywatele, gdy w czasie ostatniej próbnej ewakuacji staliśmy przed Urzędem na deszczu, “dobrze tak bydłu”.

2 komentarze:

  1. Czołem młody urzędniku :) blog bardzo fajny. Dzięki, że chce Ci się nam czytelnikom przybliżyć brutalny świat urzędniczej pracy. Jestem zmuszony poprosić Cię o poprawę literówek - bo kłują w oczy - żądajcie a nie rządajcie i każe a nie karze (przynajmniej w znaczeniu użytym w zdaniu (od kazać) - ... z jego skąpstwem i brakiem gościnności karze podejrzewać, że jest ...

    OdpowiedzUsuń