"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 31 stycznia 2014

Dzień sto trzeci- nie mam pomysłu na skojarzenie z tą cyfrą.

Już pomału wszystko mam w dupie. Byleby jakoś dociągnąć do tego urlopu, przeżyć te 2,5 tygodnia, w miarę możliwości bez stresów. Ale nie, nie da się. To by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Mieliśmy ostatnio próbną ewakuację Urzędu. Dla większości śmiechu co nie miara. Ale nie dla mnie. Zostałem wyznaczony przez organizującego to urzędnika jako ten, który pożar zauważy i włączy alarm. Od dwóch tygodni co drugi dzień pytam go, czy osoba odpowiedzialna za system alarmowy w Urzędzie wie, że go uruchomimy. Za każdym razem słyszałem odpowiedź- tak, wie. Pech chciał, że idąc do włącznika musiałem obrać inną drogę niż zazwyczaj, przez co nie przechodziłem obok biura osoby odpowiedzialnej i nie mogłem spytać. Bo oczywiście okazało się, że nie wiedziała, bo i po co niby? Alarm wyje jak popieprzony, wszyscy wyszliśmy, wchodzimy- dalej wyje. I wył jeszcze dobre pół godziny bo nikt nie był przygotowany na jego włączenie i wyłączenie. A we mnie z każdą minutą rośnie ciśnienie, bo to gówno wyje tak głośno, że słychać je dwie ulice dalej. Szczęśliwie wreszcie po godzinie udało się wyłączyć bez wzywania serwisu z drugiego końca Polski...
I mogłem spokojnie wrócić do pracy. “Spokojnie”. Muszę zrobić pewną głupotę, czyli jak zwykle, i wysłać ją do kilku zakładów pracy. “Głupota” liczy 11 dwustronnych kartek A4. Zakładów pracy jest 90. Szybka matematyka i już wiemy, że czeka mnie zużycie 990 kartek na kserze, prawie dwie ryzy. Mój mózg przerażony tą opcją i ciągle chodzący na oparach adrenaliny wyzwolonej przez godzinny seans wycia alarmu zaczyna w trybie pilnym szukać lepszych rozwiązań. I oto jest, tak bardzo doskonałe.
-Szefie, pójdę, ale to zeskanuję i wyślemy im po prostu mailem.
Taki wspaniały pomysł, 10/10, co mogłoby pójść źle? Oszczędność czasu- jest. Oszczędność pieniędzy- jest. Oszczędność moich nóg- jest.
-Nieeee… Mailem nie, my musimy mieć coś na papierze, wiesz jak jest, a ja też bym się cieszył jakbym dostał na kartce.
Miałem na końcu języka “ty tak, ale ci ludzie ogółem nie są głupi i mają wywalone na dokładnie to samo wysyłane im co roku przez nas z uporem maniaka”. I nie przesadzam, tą “głupotę” wysyłamy co roku do tych samych ludzi, nawet nic w niej nie zmieniamy, nawet daty. No może jedynie w piśmie przewodnim. Reszta leci dokładnie tak samo, a to dlatego, że obie strony potrzebują tego, żeby udowodnić jakby co, że się nie opierdalamy za bardzo.
I dlatego następne 4h spędziłem przy kserze zużywając dwie ryzy papieru. A ksero jak może pamiętacie mam dwa piętra dalej w innym skrzydle. Ale nie martwcie się o mnie, nie nudziłem się. Co chwile musiałem przerywać kserowanie, bo ktoś nagle wpadał “omatkozdzieckiemmamtylkojednostrona!” To musiałem przerywać, przeliczyć ile kopii poszło, ustawić ponownie. Od czasu do czasu dokładać papieru. A no i wypić kawę, którą wspaniałomyślnie poczęstowali mnie ludzie z biur koło ksera po 2h kserowania.
A przy okazji dziękuję- zasponsorowaliście mi 4h ploteczek, 1000 kartek i kawę. Kochani podatnicy :*

PS- Dziad i Szef w tym czasie też strasznie zapieprzali. Jeden poszedł kupić sobie nowe buty, drugi przeglądał Allegro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz